nabiegowkach.pl > Imprezy > Relacje > Bolało, ale pokonałem ponad 50 km – wspomnienia debiutanta w Biegu Piastów

Bolało, ale pokonałem ponad 50 km – wspomnienia debiutanta w Biegu Piastów

Bolało, ale pokonałem ponad 50 km – wspomnienia debiutanta w Biegu Piastów

Biegacz uliczny, maratończyk, zadebiutował na najdłuższym dystansie w 40. jubileuszowym Biegu Piastów. Opisuje na łamach naszego portalu swoje przygotowania, emocje przed i w trakcie pokonywania 50 km na nartach biegowych. Ten dystans był dla niego nie tylko najdłuższym, jaki o własnych siłach przemierzył w życiu, ale w ogóle pierwszymi zawodami na nartach.

Biegi narciarskie nie są nowością. Każdy to wie, kto lubi sport chociażby z tej biernej strony, gdy kibicujemy naszej Justynie Kowalczyk. Po ukończonych biegach ulicznych (w większości maratony) postanowiłem spróbować swoich sił w biegach narciarskich. Ze względu na bliskie położenie Jakuszyc (z Wrocławia ponad 100 kilometrów) oraz pięknych okolic, w tym gór, już w listopadzie 2015 roku zapisałem się na Jubileuszowy 40. Bieg Piastów na dystansie 54 km. Liczne treningi z początkiem okazały się ciężkie, ponieważ były to moje pierwsze kroki w tej dycyplinie sportu.

Myśl, że główny bieg narciarski mam pokonać za trzy miesiące, bardziej nakręcała, niż kofeina w odżywkach. Cztery dni przed Biegiem Piastów wszystko we mnie wyciszyło się, organizm przygotowywał się do wysiłku dłuższego niż dotychczasowe 42 kilometry na nogach. Swoją analizę koncentrowałem na mapce, którą przygotował do wglądu organizator. W którym miejscu i na jakim kilometrze oraz jakiej wielkości są przewyższenia. Gdzie są dłuższe odcinki do swobodnego zjazdu, aby wyregulować oddech. Tyle i wiele innych myśli kołatało się w głowie. Psychiczne przygotowanie brało górę nawet nad tym fizycznym.

W noc przed startem nie wiem czy każdy śpi dobrze, ale przyznaję się, że ja miałem problem z zaśnięciem. Z rana szybkie śniadanie wartościowe jak zawsze, ciepła bluza termiczna, spodnie biegowe itd. W taką odzież zaopatrzyłem się gdy poczytałem fora internetowe i mniej wiecej również bazowałem na swoim doświadczeniu biegowym. Przygotowałem sobie również odżywki energetyzujace zwane powszechnie żelami.

Tylu narciarskich biegaczy jeszcze nie widziałem no i ten lekki mróz, ale to norma na zawodach tego typu. Docierała do mnie wielkość tej imprezy biegowej. Różne narodowości, wielu Czechów, Niemców, Norwegów, może byli również inni, których nie mogłem rozpoznać po języku. Biegacze zostali podzieleni na grupy startowe ze względu na wcześniejsze osiągniecia w biegach narciarskich. Ja, jako nowicjusz, zostalem zakwalikowany do dziewiątej grupy, więc mój start był opóźniony około 20 minut w stosunku do pierwszego sektora.

Kontrolerka zakreśliła mój numer startowy na swojej dużej liście. Została ostatnia chwila na decyzje: wycofać się albo zmierzyć się z wszystkimi nieznanymi sytuacjami, które są przede mną. Charakter i intuicja nakazywały jednak pokonanie dystansu. Słyszeliśmy jak dano sygnał startu dla pierwszych biegaczy. Tłum poszedł żwawo do przodu, sama elita biegaczy. Kiedy my startowaliśmy, pierwsi już byli spowrotem na Polanie Jakuszyckiej biegnąc w dalszą część trasy.

Gdy ruszyłem, w głowie miałem tylko jeden cel. Dotrzeć do mety za wszelką cenę. Doskonale przygotowana trasa biegu nie sprawiała większych problemów. Kto miał chęć wyprzedzania, to przy dwóch, a miejscami nawet czterech torach, nie miał z tym większych problemów. Sam po pierwszym punkcie z herbatą postanowiłem powalczyć, chociażby o jedno lepsze miejsce, potem o kolejne i tak z każdym kilometrem.

Gdy sił było wiele, nawet na podbiegach nie miałem najmniejszych problemów. Muszę przyznać, że w torach bieg czasem stawał się uciążliwy ze względu na lód i słabą przyczepność przy odbiciu. Poza torem trzymanie było lepsze. W okolicach połowy trasy, kiedy zregenerowałem swoje siły żelem, poradziłem jednemu z uczestników, aby też spróbował pokonywać trasę poza torami. Widać było, że dla wielu biegaczy podbiegi są męczące, co mnie specjalnie nie dziwiło, ponieważ sam również byłem zmęczony. Wtedy to stawiłem czoła pierwszym, trudnym zjazdom.

Coraz bardziej traciłem swoje naturalne siły oraz uświadamiałem sobie kilometraż biegu. Pozostała mi jeszcze jedna ampułka żelu energetycznego, a głowa podpowiadała, że zostanie ona wykorzystana, gdy minę magiczny czterdziesty kilometr biegu. Walczyłem z innym zawodnikiem o kolejne miejsce na liście wyników. To on przodował, to znów ja. Przez może kilometr nikt do siebie nie wydusił ani jednego słowa. Każde wypowiedziane słowo na podbiegu to stracone kilka kalorii, które były bezcenne. Jednak na całej trasie bardzo często rozmawiałem, czy to zagadywałem ja czy też byłem sam zagadywany. Kontakt z drugą osobą sprawiał przyjemność i pozwalał przezwyciężyć słabości wspólnie.

Wnet ukazał się punkt na samym szczycie kolejnego długiego podbiegu. I kolejna myśl ładująca akumulatory, która dodawała sił, że za chwilę napiję się gorącej herbaty, przełknę kolejnych kilka kostek czekolady, przegryzę kilka kawałków mandarynek. No i te wspaniałe ciastka z andrutów, które tak uwielbiam, przelatywały przez gardło szybciej niż czekolada. Okazało się jednak, że herbaty brakło, pozostała tylko czekolada. Brakujące produkty miały wkrótce być uzupełnione, ale stwierdziłem, że przestało mi zależeć na tej cieplutkiej herbacie. Wiedząc, że pokonałem 39 kilometr i że pozostało już tak niewiele, a także myśl, że mam jeszcze jeden akumulatorek w kieszeniu w postaci dużego żelu energetycznego, kazała mi ruszyć do walki z ostatnimi kilometrami.

Na trasie coraz częściej pojawiały się zjazdy z tabliczkami otrzegającymi o niebezpieczeństwie. Kontrolerzy proponowali również ściąganie nart, ale pomyślałem, że potem będzie duża strata sekundowa podczas ich ponownego zakładania.

Kolejny punkt z herbatą okazał się zbawieniem, był dla mnie dodatkowym światełkiem w tunelu i pozwalał wierzyć, że osiągnę lepszy czas dzięki opróżnieniu kilku kubeczków ciepłej herbaty i przełknięciu kolejnych kawałków czekolady. Nie zastanawiając się ani chwili rzuciłem się w pogoń do mety. Przypominając sobie mapkę trasy i pokonując kolejne, czasami ciężkie podejścia oraz zjazdy, wiedziałem, że meta jest tuż tuż.

Ostatni lewoskręt oraz widok bardzo długiego zjazdu, a podczas niego mijany 47., 48. oraz 49. kilometr, mając u boku przez chwile jedną z zawodniczek, tylko przekonywał aby przespieszyć. Widok wieży (masztu GSM), powiedział swoje: za chwilę meta. Na ostatniej prostej jeszcze zostało kilka zawijasów do pokonania i jeszcze jeden zawodnik, którego próbowałem zmotywować.

Nie wiem jak to opisać, radość to za mało, gdy ujrzałem napis meta i usłyszałem dźwięk trąbek oraz dopingujących kibiców, co okazało się bardzo motywujace na ostatnich 500 metrach. Ból, który był we mnie, jakby zanikł. Nie próbowałem już powstrzymywać emocji, bo nawet nie umiałem. Pojawiły się łzy szczęścia, z pokonania własnego siebie, tej temperatury, tych trudnych zjazdów, bolących barków. To wszystko było już teraz nieważne. Szczery uśmiech przy przekroczeniu linii mety pojawił się mimo wszystko.

Nałożony medal oraz mocny uścisk dłoni komandora biegu z gratulacjami miał coś niewiarygodnego w sobie. Dla mnie w tamtym momencie było to niesamowite przeżycie. Kilka fotek jeszcze z innymi uczestnikami, którzy dobiegli w podobnym czasie, krótkie lub dłuższe rozmowy. Trudno to wszystko opisać. Ten debiut zostanie na długo w mojej pamięciu, ponieważ był to bieg dłuższy od maratońskiego i dodatkowo na nartach.

Udostępnij:

Komentarz do “Bolało, ale pokonałem ponad 50 km – wspomnienia debiutanta w Biegu Piastów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

nabiegowkach.pl