Z każdym rokiem coraz większa liczba biegaczy sięga po narty do techniki łyżwowej. Styl nazywany nienaturalnym, sztucznym i wymuszonym, upowszechnił się wiele lat później niż „klasyk”. Skąd się wziął i dlaczego stał się tak popularny?
Niewiele jest dyscyplin sportowych, których zasady i metody uprawiania nie zmieniają się przez wiele dekad. Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że wyczynowiec wygrywa dziś bieg na drewnianych nartach, a ubrany w wełnianą czapkę skoczek narciarski kokietuje sędziów wymachując obiema rękami? Na przestrzeni lat zmienia się absolutnie wszystko – od elementów ubioru, aż po technikę stosowaną w danej konkurencji. Kiedy w 1976 roku na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu polska drużyna siatkarska sięgała po złoto, punkty zdobywano tylko i wyłącznie po własnej zagrywce. Mecze toczyły się w żółwim tempie, a gracze bardzo szybko opadali z sił. Gdy w FIS-owskich kuluarach padł pomysł reformy przepisów, momentalnie zyskał on przychylność włodarzy federacji. Tak właśnie rodzą się zmiany – za istniejącą potrzebą powstaje wynalazek. Jaka jest zatem geneza narciarskiej techniki łyżwowej?
Wcześniej, niż się wydaje
Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że „łyżwa” liczy sobie zaledwie kilkadziesiąt lat. Niedawno, bo dopiero w 1986 roku koordynatorzy biegowego Pucharu Świata rozgraniczyli oba style poprzez organizację wyścigów na dwa sposoby. Śladem m.in. zapasów ukrócono w ten sposób sportową samowolę. Historia biegania „jodełką” jest jednak dużo bogatsza.
Na bardzo ciekawy ślad w tych rozważaniach natrafił niegdyś kurator Muzeum Narciarstwa w Oslo, Jacob Vaage. Jak opisuje tę historię portal „SportoweFakty”, pewien niemiecki profesor był w 1900 roku świadkiem biegu o Mistrzostwo Niemiec, w którym to Norweg Bjarne Nilssen poruszał się nikomu wówczas nieznaną metodą. Polegająca na naprzemiennym, kątowym ustawianiu nart okazała się na tyle skuteczna, że doprowadziła mieszkańca Rjukan do pewnego zwycięstwa. Jego syn, zapytany przez Vaage’a, potwierdził, że ojciec często wspominał o tamtych zawodach. Dodał też, że sam doskonale pamięta liczne lokalne biegi, w których stosowanie tego „udziwnienia” było czymś oczywistym. Ruchy zbliżone do jazdy na łyżwach stosowano głównie na finiszach, gdzie kluczowa jest duża prędkość.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
O stylu przeczytać można również w wielu publikacjach sprzed lat. W materiale szkoleniowym „Zarys techniki i metodyki narciarstwa – skrypt dla studentów wyższych szkół WF” (Bielczyk, Makowski, Marek, Młodzikowski, wydanie II, 1964 r.) nie tylko zapoznajemy się z opisem prawidłowo wykonanego kroku, ale także z obowiązującym dziś nazewnictwem. „W celu zwiększenia szybkości w terenie lekko opadającym stosuje się krok łyżwowy” – czytamy w książce.
Dwa kontynenty, jeden pomysł
Za najbardziej popularną legendę dotyczącą genezy łyżwowania w biegach narciarskich uznaje się życiorys fińskiego policjanta, który w okolicach 1970 roku zaczął stosować tę technikę na zawodach w narciarskich biegach na orientację. Pauli Siitonen w jednej ręce trzymał kij, w drugiej zaś mapę i kompas. Pomysł kątowego stawiania nart tak przypadł mu do gustu, że – dzięki wytężonej pracy – z powodzeniem startował w największych europejskich biegach masowych. Historię sportowca szczegółowo opisano w publikacji „Skating, Siitonen and Koch” autorstwa Patricka Fielda i Angelo Corradiniego. W roku 1972 Siitonen wygrał włoski maraton narciarski Marcialongę, a w następnym roku szwedzki Bieg Wazów. Przez kolejne 10 lat rzadko był poza podium największych europejskich maratonów narciarskich: Finlandia Hiihto wygrał 5 razy, Koenig Ludwig Lauf aż sześciokrotnie. Triumfował też w Dolomitenlauf. Kibice i inni narciarze zaczęli naśladować jego technikę jazdy, nazywając ją w międzyczasie „krokiem Siitonena” – streścili historię autorzy lektury.
Za zaskakujące uznać można fakty, iż w znanym z tras biegowych, amerykańskim stanie Vermont w tym samym czasie trenował inny odkrywca „łyżwy” Bill Koch. Początkowo kombinator norweski, a później tylko biegacz skupił swą uwagę właśnie na opracowaniu rewolucyjnej techniki biegu. Korzystając z przewagi nad rywalami w 1976 roku podczas Igrzysk w Innsbrucku został pierwszym reprezentantem USA z medalem olimpijskim w biegach narciarskich – zajął drugie miejsce w biegu na 30 km. Koch wsławił się także triumfem w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w sezonie 1981/82.
Amerykanin bardzo poważnie podszedł do badań nad „nowym” stylem. Nie tylko trenował i udoskonalał krok, ale także przeprowadził szereg testów, które udowodniły dominację „łyżwy” nad „klasykiem”. Jednym z nich były dwie próby na 50 kilometrów. Kiedy okazało się, że styl klasyczny jest wolniejszy o prawie osiem minut, ostatecznie przekonał się do „techniki Siitonena”.
Szał dowolności, FIS zmienia reguły
Z upływem lat grono naśladowców dwóch prekursorów „łyżwy” stale się powiększało. Coraz większy procent biegaczy ścigał się nowatorską techniką, aby – podobnie, jak Fin i Amerykanin – osiągać sukcesy i odstawać od reszty peletonu. Międzynarodowa Federacja Narciarska miała związane ręce. Wzrósł co prawda poziom zawodów, jednakże nowe zwyczaje spotkały się też z ostrą krytyką. W tym czasie na wierzch wypłynął również inny problem – w euforii prędkości atleci zapomnieli zupełnie o majestatycznym kroku klasycznym. Eskalacja zimowego chaosu nastąpiła w Sarajewie w 1984, a także rok później, podczas światowego czempionatu w austriackim Seefeld. Alpejskie zawody przeszły do historii jako jedyne, w których w ogóle nie użyto pierwotnych kroków narciarskich. To był najwyższy czas na zmiany – po wielu próbach odwiedzenia narciarzy od „łyżwy”, w roku 1986 przyjęto ostatecznie projekt nowelizacji zasad dyscypliny. Panujący wówczas trend nazwano „rywalizacją dowolną techniką” (oznaczoną skrótem FT), zaś dodatkowo wyodrębniono konkurencje, w których obowiązuje wyłącznie tradycyjny styl klasyczny (CT).
Wszyscy kibice skoków doskonale znają historię Szweda Jana Bokloeva, który przypadkowo odkrył w locie narciarskim zalety kątowego prowadzenia nart. Podobnie jak Bill Koch skorzystał on na swym odkryciu sięgając po Kryształową Kulę Pucharu Świata. Interesujące i niebywałe historie techniki „łyżwowej” i stylu „V” pokazują, że gdy wydaje się, iż wszystko zostało już odkryte, narciarski świat zaskoczyć może kolejna rewolucja.
Czy to w ogóle możliwe? Jak sądzisz, jaka może być przyszłość techniki biegania na nartach? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.
Dzięki za bardzo ciekawy artykuł -:)