W biegach tegorocznej Izerskiej 50. uczestnicy rywalizowali na 4 km pętli usypanej ze sztucznego śniegu. Dystanse, z wyjątkiem biegu elity, zostały mocno skrócone, a zawodnicy biegali od piątku do niedzieli w dwugodzinnych odstępach. Trudno tu mówić o rywalizacji sportowej, a raczej o przygodzie i zaliczeniu nietypowej edycji legendarnego masowego biegu narciarskiego.
Izerska Pięćdziesiątka odbywająca się po czeskiej stronie Gór Izerskich, to bieg zaliczany m.in. do Worldloppet, jak też do odnoszącej komercyjne sukcesy serii Visma Ski Classics. To właśnie wzorem pierwszego w tym sezonie biegu tego cyklu – La Sgambedy – organizatorzy Jiz 50 zerwali z tradycją ostatnich lat i nie odwołali imprezy z powodu braku śniegu. Choć wcześniejsze informacje płynące od komitetu organizacyjnego, tego jednego z ważniejszych na świecie maratonów narciarskich, sugerowały nawet zastąpienie rywalizacji narciarskiej lekkoatetycznym biegiem górskich, ostatecznie Izerska 50. odbyła się na sztucznie naśnieżonej, krótkiej i stosunkowo łatwej pętli o długości 4 km. Trasa składała się głównie z długiego podbiegu i zjazdu oraz odcinka płaskiego przy stadionie.
W ramach Izerskiej Pięćdziesiątki miały odbyć się biegi techniką klasyczną na 10 km, 20 km i 50 km oraz dowolną techniką na 30 km. Ostatecznie wszystkie dystanse, poza wyścigiem elity rywalizującej o punkty serialu Ski Classics, zostały skrócone. W dodatku zawody dowolną techniką zostały zamienione na rywalizację „klasykiem”. Zawodowcy ścigający się na 50 km kręcili 15 kółek na pętli długości 3,4 km. Tej samej, na której ścigali się pozostali zawodnicy, ale lekko okrojonej o najwęższy odcinek. Łatwo policzyć, że elita pokonała 51 km. Tę rywalizację zdominowali Norwedzy, których w pierwszej dziesiątce było aż dziewięciu, a także Szwedki, które z kolei zajęły pierwsze trzy miejsca.
Amatorzy i zawodnicy, którym nie udało się załapać do wyścigu elity, biegali na pętli o długości 4 km. Startowali po 400 zawodników w dwugodzinnych odstępach. Rywalizacja na danym dystansie odbywała się w różne dni i o różnych porach dnia, także po ciemku przy świetle latarek czołowych. W biegu głównym, czyli wyścigu planowo mającym odbywać się na trasie 50 km kręcono cztery kółka po 4 km. Pierwsza grupa zawodników startowała jeszcze w piątek, kolejne w sobotę i niedzielę.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
– Startowałem w ostatniej grupie w sobotę. Start mieliśmy o 18:30, gdy było już kompletnie ciemno. Przede mną pętle pokonało już kilka tysięcy zawodników i każdy przebiegł ją po kilka razy. Nie było mowy o jakichkolwiek torach. Śnieg był dosyć miękki, trochę przemielony sztuczny z naturalnym. Nie ma sensu porównywać wyników między grupami. Na nieznanej trasie po ciemku, zwłaszcza na zjazdach, biegliśmy bardzo zachowawczo. Z kolei w niedzielę śnieg był bardziej zmrożony i można było biegać szybciej – opowiada Władysław Olszowski z teamu nabiegowkach.pl – najszybszy z polskich amatorów w wyścigu ČEZ Jizerská 50, czyli 4 x 4km.
Dużym utrudnieniem dla zawodników były także problemy z rozgrzaniem się lub smarowaniem nart. Organizatorzy skupili się na przygotowaniu pętli do zawodów, więc nie było gdzie pobiegać przed biegiem lub przetestować smarowania. – Smarowaliśmy w ciemno, nie było gdzie i jak spróbować. Na trasie ciągle odbywały się zawody i nie dało się na nią wejść – relacjonuje Olszowski.
Co by nie mówić, bieg na nartach, nawet w tak trudnych warunkach, jest zawsze lepszy niż jego anulowanie lub organizowanie rywalizacji lekkoatletycznej w jego miejsce. – Na ten brak śniegu, bieg został zorganizowany bardzo dobrze. Trudno sobie wyobrazić, że można to było zrobić lepiej – chwali organizatorów najlepszy polski amator na tym wyścigu. A jednak, chyba dla wielu, niedosyt pozostał.