Vexa Rossignol Swenor Marwe Ski Way SPINE SkiGo

Jan Staszel: pierwszy polski biegacz z medalem MŚ

opublikowano: 07 lipca 2013 autor: Michał Chmielewski
Anonimowy dla narciarskiego świata, zapomniany w narciarskiej Polsce. Niesłusznie - historyczny brązowy medal z Falun pozwala nadać mu miano polskiej ikony narciarstwa biegowego. Oto krótka historia Jana Staszela.
Ikony Narciarstwa BiegowegoArtykuł opublikowany w cyklu nabiegowkach.pl - Ikony Narciarstwa Biegowego

Ile ja, narciarski amator, dałbym za medal Mistrzostw Świata. I nie marzę tu o samym kawałku metalu - ten przecież mogę wylicytować na jednej z wielu charytatywnych aukcji. Być na podium wśród największych, pozować do tysięcy zdjęć i - co najważniejsze - zapisać się na kartach historii. Wiem jednak doskonale, że zaszczyt ten jest okupiony tysiącami godzin treningów. Milionami wyrzeczeń i dziesiątkami kontuzji. Ktoś, kto wchodzi na tak prestiżowe podium, nie staje tam przypadkowo. Nawet, jeśli w rywalizacji dopisuje mu (czasem ogromne) szczęście, to kryje się za nim właśnie wytężona praca.

Być medalistą - to piękna rzecz. A być pierwszym medalistą? To już rzecz wspaniała. Urodzony w Dzianiszu Jan Staszel nie był pierwszym medalistą w ogóle - to oczywiste, biorąc pod uwagę fakt, że urodził się 15 września 1950 roku. Nie był też pierwszym Polakiem - zaszczytu odbioru „FIS-owskiej śnieżynki" dostąpiło przed nim aż pięcioro rodaków. Byli to jednak albo skoczkowie, albo kombinatorzy. Rosły reprezentant Startu Zakopane dokonał tego jako pierwszy polski biegacz narciarski.

Zawiłe początki

Jak mącić w głowie zawodnikom, wie doskonale większość polskich trenerów. Młodzi adepci są przetrenowani, a każde niepowodzenie kwitowane jest pogardą. W sporcie młodzieżowym liczy się zwykle nie wychowanie i rozwój, ale zyskiwanie środków do kasy klubowej. Jak wspomina Edward Budny, biegacz i późniejszy trener medalisty, trenerzy klubowi Jana robili wszystko, czego nie powinien robić żaden szanujący się szkoleniowiec, ucząc zawodnika walki, która z rywalizacją sportową nie miała wiele wspólnego. Jan był naocznym świadkiem jak jego "wychowawcy" wrzucili do ogniska dwie pary moich najlepszych nart startowych, które kupiłem w Norwegii za własne pieniądze - opowiada ówczesny rywal Staszela na łamach Tygodnika Podhalańskiego. Niczym szczególnym było także nakłanianie niepokornego narciarza do nieczystych zagrywek na trasie. Przydeptywanie kijów czy nart rywalom było wtedy na porządku dziennym.

W obszernej opowieści Budnego dużo uwagi poświęcone jest postaci Iwana Kondraszowa. Radziecki trener był dla polskich narciarzy wielkim autorytetem. Kiedy w 1973 roku zatrudniono Sowieta na stanowisko koordynatora kadry, sytuacja treningowa uległa znacznej poprawie. Uznawany za ogromny talent Staszel poczuł do Kondraszowa wielki szacunek. To właśnie dzięki jego znajomościom kadrowicze mogli w Falun rywalizować na najwyższej jakości sprzęcie, choć mało brakowało, aby deski w ogóle nie były posmarowane. Zakupione we włoskim Castelrotto u progu szwedzkiego czempionatu Kneissle (150 dolarów za sztukę!) okazały się być strzałem w dziesiątkę. Jedne z nich przypadły w udziale Janowi.

Bieg do historii

Staszel do Falun poleciał bez swojego trenera. Edward Budny został w domu po tym, jak na pięć minut przed odjazdem prezes PZN poinformował go o zmianie składu reprezentacyjnego autokaru. Jan Lipczewski tak mocno „wspierał" swoich zawodników, że zamiast ich szkoleniowca, do Szwecji pojechał Andrzej Szymkiewicz, sekretarz zakopiańskiego PZPR. Mimo tragikomedii, jaka odegrała się przed autokarem, dzięki wsparciu Tadeusza Kaczmarczyka (ówczesnego trenera kombinatorów) narty Jana były posmarowane znakomicie.

Bieg na 30 km rozpoczął się leniwie, jednak z każdym kilometrem emocje (szczególnie te polskie) zaczęły rosnąć. Na pierwszych punktach pomiaru czas Polaka plasował się w czubie klasyfikacji. Z każdym kolejnym kilometrem nasz reprezentant przyspieszał, a na ostatnich etapach toczył zaciętą walkę z Juhą Mieto i Thomasem Magnussonem. Jan minął metę jako trzeci, choć niewiele brakowało, aby przeskoczyć w kolejności rewelacyjnie dysponowanego Fina. Austriackie Kneissle okazały się być kluczem do sukcesu.

Przyciemnij tło

Za darmo biegał nie będę

Tuż po przyjeździe z Mistrzostw Świata „łapę" na sukcesie położyły wszelkie federacje, związki czy stowarzyszenia. Faktycznie, osiągnięcia Staszela zapewniły lukratywne kontrakty z producentami sprzętu, ale niewiele z tych dóbr trafiało do samego sprawcy tej sytuacji. Kiedy po sezonie przedstawiciele PZN spotkali się z producentami sprzętu, na którym biegał Staszel, okazało się, że tak zatracili się w załatwianiu, że zapomnieli zupełnie, komu zawdzięczają ten pokaźny sponsoring. Adidas i Kneissl przysłały niezliczone ilości sprzętu sportowego. - 100 par nart biegowych, 30 par nart skokowych, 200 tys. szylingów przelanych corocznie aż do ZIO na konto PZN. Ta sama sytuacja powtórzyła się w firmie Adidas, gdzie nasze narciarskie negocjacje połączono z lekkoatletyką, na ówczesne czasy światową potęgą w tej dyscyplinie sportu - wylicza Budny.

Stało się to, co podpowiedział czarny scenariusz. Za swój sukces Jan Staszel nie otrzymał prawie żadnego wynagrodzenia, co bardzo zniechęciło go do dalszej pracy. Lata 70' to czas, gdy sport zawodowy był dopiero w powijakach. Dziś każdy zawodnik ma menedżera, kontrakty, sponsorów... wówczas trzeba było liczyć na swój kraj. A kraj (nie po raz pierwszy) zawiódł. Tak było w przypadku Wojciecha Fortuny - podobną „wdzięczność" okazano Staszelowi. Wiosną zawodnik nie powrócił już do treningów, chcąc zrealizować marzenie o budowie własnego domu. Podczas prac niefortunnie uderzył się siekierą w kolano, co do końca zdemotywowało brązowego medalistę. Narciarz występował jeszcze w zawodach (wziął udział w Igrzyskach w 1976 w Innsbrucku), jednak nigdy więcej nie zbliżył się do osiągnięcia z Falun.

Wyprzedzili epokę

Narciarstwo biegowe i sport w ogóle to od dawna poszukiwanie idealnych rozwiązań. Co prawda jeszcze kilka dekad temu nikt nie komponował kilkunastoosobowych sztabów szkoleniowych, jednak już wtedy zacieśniała się współpraca między trenerami a fizjologami czy nawet psychologami. Edward Budny po zasięgnięciu porady u profesora krakowskiej AWF Adama Klimka dowiedział się, że trening na wysokości 1000-2200 m n.p.m. jest optymalny dla konkurencji wytrzymałościowych. I szybko zaczął stosować takie rozwiązanie. - Spoglądając wstecz na nasze poczynania, okazuje się, że nowoczesnością zajęć treningowych wyprzedziliśmy epokę o przynajmniej 20 lat, a nas z kolei o 15 lat wyprzedził trener Józef Zubek (...), którego zawodnicy przed olimpijskimi eliminacjami do Squaw Valley spali w namiocie tlenowym. (...) Polski eksperyment z wykorzystaniem namiotu tlenowego uznano w kręgach sportowych za jedno z największych wydarzeń medycznych ostatnich lat - czytamy w jego autorskim artykule.

W cieniu Łuszczka, Kowalczyk i Małysza

Kiedy w zimowe przedpołudnie (albo i wieczór - ot, magia sztucznego oświetlenia) zasiadamy do transmisji którejś z zimowych dyscyplin, w studiu na wygodnych fotelach zasiadają wciąż ci sami "eksperci". Przytaczają ciekawe - jak twierdzą - fakty, operują statystykami, anegdotami... Inni, równi im wiedzą "znawcy" opisują wydarzenia za pośrednictwem internetu czy prasy. Idąc dalej, dziennikarze, którzy informują o tym, co akurat popularne (a nie o tym, co ich interesuje) mają wiedzę tak płytką i powierzchowną, że część z nich powinna zmienić nazwę profesji na ignoranctwo.

Na fali popularności Adama Małysza czy później Justyny Kowalczyk kraj nasz obrodził w setki, jeśli nie tysiące pasjonatów i znawców narciarstwa. Wśród nich są prawdziwi pasjonaci poszukujący wiedzy ludzie dobrze zorientowani, a także zupełni laicy. Ten narciarski świat niejednokrotnie operuje danymi, statystykami i ciekawostkami robiąc to nierzetelnie i wyrządzając niekiedy ogromną krzywdę. Cała Polska wie o walce Stanisława Marusarza z rodziną Ruudów. Wie też doskonale, w jakich okolicznościach po złoto sięgnął Józef Łuszczek czy biathlonista Tomasz Sikora. O zakopiańczyku z brązowym medalem MŚ jednak nic się nie mówi.

Jan Staszel to dla polskiego narciarstwa postać bardzo zasłużona. Szesnastokrotny Mistrz Polski, dwukrotny olimpijczyk i wieloletni reprezentant kraju zdobywając pierwszy polski medal MŚ w biegach narciarskich, w pełni zasługuje na to, aby stawiać go na równi z innymi sławami polskiego narciarstwa.

zaktualizowano piątek, 05 lipca 2013 10:43
Oceń artykuł
(4 głosów)
Michał Chmielewski

Michał Chmielewski

Dziennikarz sportowy specjalizujący się w narciarstwie klasycznym. Niestety nie udało mu się być najlepszym na polu sportowym - wiele lat spędzonych przy skoku o tyczce nie przyniosło upragnionego medalu Mistrzostw Polski. Wieloletni narciarz i zjazdowiec nawrócony na biegówki. Współtwórca cyklu "Polska biega na biegówkach" w Gazecie Wyborczej. Ze spikerskim i radiowym doświadczeniem stara się nieść najlepsze informacje i opinie.

Komentarze (0)
↑ pomniejsz okienko | ↓ powiększ okienko

busy

Społeczność na biegówkach

  • artykuły użytkowników

lubią nas