Vexa Rossignol Swenor Marwe Ski Way SPINE SkiGo

Holmenkollen, czyli Ski Museum doskonałe

opublikowano: 04 października 2015 autor: Łucja Łukaszczyk

fot. Piotr Manowiecki/Biegówki pod Tatrami

fot. Piotr Manowiecki/Biegówki pod Tatrami
Do pociągu z Oslo do Bergen wsiadł mężczyzna z nartami backcountry, na których dopiero topił się śnieg. Był koniec czerwca. Kilka godzin wcześniej wyszliśmy ze Ski Museum w Holmenkollen. Nie tylko najstarszego, lecz także prawdopodobnie najlepszego na świecie.

Imponujące są nie tylko zbiory. Jeszcze ważniejszy – o czym w negatywny sposób przekonaliśmy się w austriackim Mürzzuschlag – jest sposób, w jaki zostały zaprezentowane. I klimat miejsca. Z muzeum narciarstwa w Oslo nie chce się wychodzić. Sprawiają to takie szczegóły, jak sufit w kształcie śnieżynki, wyglądająca zza ekspozycji skała, do której przyklejone są sale; wreszcie barwy, na jakie pomalowano kolejne ściany: nasycona czerwień, spokojny błękit, radosny beż – te same, na które malują domy na północy kraju. Muzeum jest takie, jak norweskie narciarstwo: skromne w swoim przepychu. I doskonałe.

Narciarski Olimp

DSC 0089 Holmenkollen to przede wszystkim skocznia. Oddalona o 10 km, górowała kiedyś nad położoną u we wnętrzu fjordu osadą. Dziś wciąż łatwo wypatrzeć ją w panoramie stołecznego miasta; stalowa konstrukcja przyciąga promienie północnego słońca. To w jej wnętrzu mieści się Ski Museum. Placówka powstała w 1923 roku i przez niemal trzy dziesięciolecia rezydowała w drewnianym budynku, oddalonym nieco od Holmenkollen. Dopiero przed zimowymi igrzyskami olimpijskimi w Oslo w 1952 r. zdecydowano o jej przeniesieniu. Nic zresztą dziwnego.
Holmenkollen to dla Norwegów miejsce szczególne. To tutaj w 1892 r. rozegrano po raz pierwszy – choć nie pierwsze w Norwegii – zawody w biegu narciarskim i konkurs skoków. Jak relacjonuje Rland Huntford w książce Two Planks and a Passion, Christiania (ówczesna nazwa Oslo) w dniu zawodów przypominała wymarłe miasto. Wszyscy byli na wzgórzu. A później znamienita większość widzów gnała na nartach do domów, czyniąc na ulicach tłok tak wielki, że władze zdecydowały się wstrzymać ruch konny. Dla Norwegów to jeszcze więcej niż dla Czechów Sparta – Slavia. Dla narciarzy to oznaczało: zobaczyć raz Holmenkollen i do śmierci czuć zadowolenie i niepokój – myślał w bajce Oty Pavla najsłynniejszy czeski skoczek Jiři Raška. My czujemy nieodpartą chęć powrotu, tym bardziej, że po wyjściu z muzeum od razu można przypiąć biegówki (lub nartorolki). A w okolicznych lasach czeka ponoć w zimie ponad 2600 km przygotowanych tras...

4 tysiące lat narciarstwa

Skandynawia jest kolebką narciarstwa. Tyle razy słyszeliśmy to zdanie. Jednak dopiero spacerując wśród nart pięknych, dziwnych i bardzo starych, informacja ta nabrała realnych kształtów. W Norwegii narty używane są od ponad 4 tysięcy lat. Najstarsze, znalezione w Drevji na północy kraju, są o całe millenium starsze. Co prawda najbardziej leciwa para nart, ze zgromadzonych w muzeum 5 tysięcy, jest z początku XIII wieku, ale zachowane DSC 0083 fragmenty sczerniałych desek, które można oglądać, są znacznie starsze – nawet z VI wieku. Jakże uboga wydaje się nasza historia narciarstwa, jak niedoskonałe karple i narty robione z beczek! Tutaj każdy region wypracował własny, odmienny typ nart. Na wybrzeżu krótkie, podklejane od spodu futrem. Na płaskowyżu wewnątrz lądu, gdzie klimat jest zimniejszy i bardziej stabilny, posługiwano się długimi nartami. W Østerdal przyjęła się dość dziwna kombinacja: jedna deska długa, trzymetrowa, służyła do poślizgu; druga, zwana andor, o metr krótsza, podklejona skórą łosia, umożliwiała odbicie. Takich nart długo używało norweskie wojsko. W muzeum można zobaczyć też narty z przywiązanym do czubka sznurkiem, który narciarz trzymał w ręku czy pięknie zdobione drewniane deski, służące górnikom jako podstawowy środek transportu. Nawet kije stanowią tu osobne dzieła sztuki. Niektóre zakończone były dzidą do polowania na niedźwiedzie, inne – używane przez pasterzy – małą łopatką, która służyła do wyszukiwania pod śniegiem pożywienia dla reniferów.
Wyjątkowa jest też ekspozycja poświęcona historii narciarskich smarów. Nie jest to po prostu kilka podniszczonych tubek wosków i klistrów, ale solidna porcja wiedzy. Jak wszystkie opisy w języku norweskim i angielskim, przygotowana w zrozumiały, a do tego interesujący sposób. Rozprowadzając żelazkiem wosk na biegówkach, już zawsze będę mieć przed oczyma wielki sagan, w którym dętki rowerowe i płyty winylowe mieszano z innymi specyfikami. W ten sposób powstawały produkowane od 1902 r. na masową skalę woski narciarskie Record.

W przerwie między startami

DSC 0211 Do muzeum zaglądają zawodnicy. Niekoniecznie w dniu startu, często przychodzą w weekend, przed treningiem na trasach lub po nim. Skoczkowie mają jeszcze łatwiej. Wejście do przeszklonej windy, wywożącej na szczyt skoczni, znajduje się w muzeum. Pod warunkiem, że nie ma akurat konkursu skoków, zwiedzający mogą nią wjechać na górę, spojrzeć z sercem w gardle na urywający się progiem najazd czy posiedzieć w pomieszczeniu, gdzie zawodnicy oczekują na swoją kolej. O czym myślą, patrząc na leżące wśród ośnieżonych lasów jeziorko? Nasze wyjazdy to nie poznawanie nowych miejsc, lecz praca i wykonanie postawionych przed nami zadań. Widok z góry rzeczywiście jest niesamowity, można podziwiać piękną panoramę Oslo, jednak zawsze wyjeżdżając na górę, trzeba być mocno skoncentrowanym na swoich celach i nie ma czasu na refleksję, odcięcie się od rzeczywistości i chłonięcie widoków – przyznaje Kamil Stoch. Świetnie zna to miejsce też Adam Małysz, który za pięciokrotne zwycięstwo na tejże skoczni dostał, jako jedyny Polak, zaszczytny medal Holmenkollen. Jednak i on nie miał czasu, by zwiedzić Ski Museum, za to widok z góry - jak wspomina - za pierwszym razem faktycznie zapierał dech w piersiach. W muzeum był za to wspomniany już Jiři Raška. Wchodząc do środka zdjął z głowy czapkę, jakby wchodził do kościoła: Były tam trofea, które Norwegowie zyskali nie w boju, ale w pokoju. Dlatego było to najcenniejsze muzeum, jakie miał naród norweski. [...] Ludzie zwiedzali muzeum bardzo dokładnie i z szacunkiem wyrażali się o sportowcach, którzy dali im piękno i radość, jakby mówili o naukowcach, którzy z garści trawy wyprodukowali masło albo o lekarzach, którzy potrafią wyleczyć nawet te najcięższe choroby. Dziś te same gabloty z medalami i pucharami zajmują całą ścianę w sklepiku z pamiątkami. W holu jest też złota kurtka Marit Bjørgen, którą dostała za zdobycie dla Norwegii setnego złotego medalu mistrzostw świata.

Nansen i urban skiing

DSC 0142 Być może nie byłoby ani tras, ani smarów, ani norweskiej miłości do narciarstwa, gdyby nie... Fridtjof Nansen. Przechodząc w 1888 r. na nartach przez Grenlandię, spopularyzował wśród rodaków narciarstwo. Wyposażenie z wypraw Nansen przekazał bezpośrednio Ski Museum i jest to bez wątpienia jedna z najważniejszych dla Norwegów części ekspozycji. Choć, co było sporym zskoczeniem, Åslaug Midtdal powiedziała, że równie dumni są z najnowszej wystawy, poświęconej snowboardowi i zjawisku urban skiing.
Muzeum, jako jedno z czterech na świecie, chlubi się tytułem oficjalnego muzeum FIS. I jako jedyne (przynajmniej z tych, w których byliśmy), w niewiarygodnie płynny sposób łączy historię ze współczesnością. Ot, choćby taki biathlon. Zaczyna się od używania nart przez wojsko, pierwszych wojskowych zawodów strzeleckich i niepostrzeżenie jesteśmy już przy nowoczesnym biathlonie. Nie ma zgrzytu, który zazwyczaj się pojawia, gdy przechodzi się o dawnych drewnianych nart do kolorowych nart współczesnych. Co więcej, dzięki genialnemu w swej prostocie zabiegowi, bardzo łatwo zrozumieć, DSC 0247 jak pokazany sprzęt był używany: na ścianach wymalowano czytelne reprodukcje obrazów i ilustracji.
Jeszcze jedno wyróżnia muzeum w Holmenkollen. Ludzie. Nie genialni sportowcy czy konstruktorzy (choć i oni mają swoje zasłużone miejsce), lecz zwykli amatorzy, dla których najważniejsza jest radość z ruchu na powietrzu. Swojej figurki doczekał się 9-miesięczny Hartwig, który po raz pierwszy ma nogach biegówki, a osobnej ekspozycji – król Olaf V. Na jednym ze zdjęć z okresu kryzysu naftowego, gdy w niedziele nie można było używać samochodu, jedzie z biegówkami do Holmenkollen w zwykłym tramwaju. Jego posąg stoi tuż przy narciarskim stadionie nieopodal skoczni: król jest na biegówkach, a towarzyszy mu nie żaden husky czy chart, lecz wyczesany pudel.
Piękne i funkcjonalne muzeum, zlokalizowane w najlepszym możliwym miejscu przyciąga rocznie zawrotną liczbę 200 tys. zwiedzających z całego świata. Choć turystów jest sporo, nie ma w środku tłoku. Trzeba jedynie chwilę poczekać na windę, wwożącą na szczyt skoczni.

Informacje praktyczne

• Muzeum jest czynne przez cały rok, siedem dni w tygodniu. Godziny otwarcia różnią się w zależności od miesiąca. Szczegóły na stronie internetowej muzeum w języku norweskim i angielskim: www.skiforeningen.no
• Bilet wstępu dla osoby dorosłej kosztuje 120 koron norweskich (ok. 63 zł), dla dzieci połowę ceny. Studenci i seniorzy zapłacą 100 NOK (ok. 52 zł), podczas gdy bilet rodziny (2 dorosłych+2 dzieci) kosztuje 300 NOK (ok. 157 zł). Ceny dość wysokie, ale jest i na to rada. Jeśli spędzacie w Oslo kilka dni,warto zainwestować w kartę Oslo Pass. Wejście z nią jest bezpłatne.
• Muzeum można zwiedzić z przewodnikiem (1100 NOK), jednak konieczna jest wcześniejsza rezerwacja.
• Tax free – głosi duży napis przy wejściu do sklepiku z pamiątkami. W drogiej Norwegii taka dobra nowina nie jest bez znaczenia.
• W muzeum zgromadzony jest też pokaźny księgozbiór (regały z książkami mają długość 61 metrów); można z niego skorzystać po wcześniejszym umówieniu wizyty.
• Na rządnych wrażeń przed muzeum czeka dodatkowo płatny ski symulator. Można w nim poczuć się jak skoczek na Holmenkollen lub zawodnik pędzący 130 km/h w biegu zjazdowym. Uwaga: nie szukajcie pomalowanego na jaskrawe kolory urządzenia, z którego dobiegają głośne piski. Symulator znajduje się w drewnianej przybudówce, do której prowadzi gustowny szyld. O zgrozo, nie ma tam ani jednego banera!
• Do muzeum najlepiej dojechać z centrum Oslo metrem, linia nr 1 w kierunku Frognerseteren, przystanek Holmenkollen; podróż zajmuje 25 minut + 10 minut dojścia ze stacji do drzwi muzeum.
• Od niedawna część zbiorów została zdigitalizowana, można obejrzeć je na stronie (tylko w języku norweskim): www.digitaltmuseum.no

Autor wszystkich zdjęć w tekście: Piotr Manowiecki/Biegówki pod Tatrami

zaktualizowano czwartek, 15 października 2015 21:06
Oceń artykuł
(2 głosów)
Łucja Łukaszczyk

Łucja Łukaszczyk

Dziennikarka, copywriterka i PR-owiec. Nie wyobraża sobie zimy bez biegówek i wędrówek na nartach backcountry. Od 2013 roku popularyzuje te zimowe aktywności w mediach podróżniczych i sportowych, a na www.biegowkipodtatrami.pl opisuje trasy po polskiej i słowackiej stronie Tatr.

Strona www: www.lucjalukaszczyk.pl
Komentarze (0)
↑ pomniejsz okienko | ↓ powiększ okienko

busy

Społeczność na biegówkach

  • na tablicy

  • na forum

  • artykuły użytkowników

Więcej

lubią nas