Vexa Rossignol Swenor Marwe Ski Way SPINE SkiGo

Jak drugi dom. Historia małej Ewci i biegówkowej przyczepki [WYWIAD]

opublikowano: 19 marca 2019 autor: Łucja Łukaszczyk

Jak drugi dom. Historia małej Ewci i biegówkowej przyczepki [WYWIAD]

Piotr Manowiecki
Dlaczego niektóre dzieci nie lubią przyczepek? Na co zwracać uwagę przy zakupie? Czy przyczepkę trzeba serwisować? O swoich doświadczeniach po ponad roku użytkowania przyczepki opowiadają Ewa i Kamil Ciepielowie, rodzice półtorarocznej Ewci.

Ponoć łatwiej jest jeździć z małym dzieckiem na biegówkach niż na innych nartach?

Kamil: O jeżdżeniu z niemowlakiem na nartach mowa może być tylko na biegówkach, ewentualnie na skiturach. Wszystko sprowadza się zresztą do tego samego: by bezpiecznie po w miarę równej, znanej drodze wyjść do góry i by dało się później zjechać pługiem. Z przyczepką, ze względu na jej konstrukcję, nie ma mowy np. o zjeżdżaniu zakosami, nawet na skiturach. Natomiast narciarstwo zjazdowe z dzieckiem zawsze opiera się na tym, że trzeba je gdzieś „porzucić", czyli albo znaleźć opiekę albo siedzieć w knajpie i czekać, aż drugi rodzic skończy jeździć.

Od jak dawna zabieracie Ewcię na zimowe wycieczki w przyczepce?

Ewa jest lekarzem neurologiem. Specjalizuje się w leczeniu padaczki i bólów głowy, wkrótce będzie bronić doktorat na ten temat. Kamil jest inżynierem automatykiem, lubi też być tatą – spędził 3 miesiące na urlopie rodzicielskim, a od przyszłej zimy w przyczepce będzie ciągnął już dwójkę dzieci. Wspólnie uwielbiają trekkingowe wyprawy z sakwami na rowerach oraz kolarstwo górskie. Od kilu lat zimy spędzają na biegówkach i skiturach. Mała Ewcia na razie przymierza wszystkie „dorosłe” buty, najchętniej – biegówkowe. Mieszkają w Krakowie.

Kamil: Pierwszy raz porwałem Ewcię z domu, gdy miała 3 miesiące. Było to w listopadzie, na biegówkach nie dało się jeszcze biegać, więc wziąłem skitury i z Kuźnic poszliśmy w przyczepce na Kalatówki.

Ewa: A na biegówkach byliśmy, gdy tylko pojawił się pierwszy śnieg w Kościelisku, chyba w styczniu zeszłego roku. Ewcia miała wtedy 5 miesięcy.

Kamil: Okazało się, że z biegówkami to wszystko jest jeszcze prostsze. Jest lekko, mniej sprzętu i można dostosować się do drzemek dziecka. Te drzemki u dzieci trwają zwykle do 2 godzin, warto więc wykorzystać je na aktywność na świeżym powietrzu. Potem przerwa na obiadek i ewentualnie można wybrać się na drugą przejażdżkę.

Ile waży taka przyczepka?

Kamil: Korzystamy z wózka firmy Thule. Jest to starszy model wózków Chariot z kompletem narciarskim. Sam wózek dla pojedynczego dziecka waży ok. 14 kg. Takie najmniejsze dzieciaczki ważą 4-5 kg, Ewcia waży teraz 10 kg i z reguły bierze się ze sobą trochę różnych rzeczy dla dziecka – powiedzmy dodatkowe 10 kg. Cały zestaw waży zatem do 35 kg. Ciągnąć można też dwójkę dzieci. Przyczepka teoretycznie może ważyć do 50 kg, ale nie wiem, jak będzie wtedy jechała.

Z przyczepką na nartach raczej się chodzi czy biega?

Ewa: Dużo zależy od tego, co się ze sobą weźmie i na jaką trasę się idzie. W Austrii mijała nas pani, która biegła łyżwą i śmigała naprawdę szybko, tylko że miała lekką przyczepkę, bez kół i dodatkowego obciążenia.

Jak wpadliście na pomysł, by sprawić sobie i Ewci przyczepkę?

Kamil: Dużo jeździmy rowerem i było wiadomo, że przyczepka to sprzęt, który powinien znaleźć się w naszym garażu. Jest to rozwiązanie dla aktywnych rodziców, które pozwala utrzymywać wszystkie aktywności, mimo że trzeba zabrać ze sobą bobasa. Pierwszy raz podpatrzyliśmy całą zabawę w Kirach od jednej rodziny.

Ewa: Gdy byłam w ciąży, pojechaliśmy turystycznie do Niemiec. Zobaczyliśmy tam, że wszyscy chodzą z tymi wózkami-przyczepkami i że właściwie nic więcej nie trzeba. I faktycznie: oprócz przyczepki nie mamy w domu innego wózka.

Taki maluch nie marznie?

Ewa: Mieliśmy takie obawy, więc na początku sprawdzaliśmy cały czas temperaturę w środku. Gdy się zamknie klapę, a w przypadku dużego mrozu także folię po bokach, która izoluje też od wiatru, w środku wytwarza się cyrkulacja ciepła. Dziecko jest też wyżej niż na sankach, więc nie ciągnie od śniegu. Ubieramy w kombinezon, śpiwór, do tego ewentualnie kocyk i to wystarcza. Ta folia po bokach w zimie chroni przed zimnem, a w lecie izoluje od słońca. Widzę czasem dzieci w przyczepkach, które nie mają takiej izolacji i w lecie robi się im tam w środku sauna.

Do jakiego wieku taka przyczepka się sprawdza?

Ewa: Widziałam 7-letnie dziecko, które jechało za rowerem w przyczepce. Tak długo, jak dziecko nie jest w stanie samo pojechać na nartach czy na rowerze i musi odpoczywać, to fajnie jest taką przyczepkę mieć, żeby móc wybrać się na dalszą trasę, a nie być skazanym na kręcenie się koło domu.

Używacie przyczepki, odkąd Ewcia ma 3 miesiące. Załóżmy, że ktoś kupi przyczepkę, gdy dziecko ma roczek lub półtora i nigdy wcześniej nie jeździło w czymś takim. Będzie ciężko, by dziecko chciało siedzieć w przyczepce?

Kamil: Niestety jest tak – o czym pisze nawet producent w instrukcji – że dziecko musi być przyzwyczajone do przyczepki. Plan, że się ją pierwszy raz pożyczy i wsadzi takiego bobasa do środka, może nie wypalić.

Ewa: Mamy trochę znajomych, którzy próbowali z dziećmi w takim wieku i szczerze nam odradzali kupno przyczepki. Myślę, że jeśli dziecko nie jest przyzwyczajone do przyczepki jako do swojego wózka, to po prostu jej nie akceptuje. Dzieci chyba generalnie nie chcą przyzwyczajać się do innych rzeczy, gdy są już w takim wieku. Drugim problemem jest to, że rodzice większych dzieci z reguły najpierw na próbę pożyczają przyczepkę. W większości wypożyczalni nie ma fajnych przyczepek, a w tych najgorszych to już w ogóle dzieci nie chcą siedzieć. Bo jest im niewygodnie albo trzęsie, kiedy przyczepka nie ma amortyzacji.

Ewcia nie nudzi się w środku?

Ewa: Mam wrażenie, że nie, bo ona sobie tam odpoczywa. Nie siedzi zresztą w przyczepce przez cały dzień; na postoju ją wyciągamy, jemy obiad, ona wtedy szaleje, więc po godzinie albo dwóch lubi się uspokoić w przyczepce.

Na co zwracać uwagę przy wyborze przyczepki?

Kamil: Na rynku są dostępne przyczepki z zestawem zimowym bodajże dwóch producentów: Thule i Crooser. Nie słyszałem, żeby do przyczepek rowerowych innych producentów można było dołożyć komplet narciarski.

Ewa: Czasami kupuje się najtańszy model, gdy ktoś np. ma już wózek, na który dużo wydał i nie chce wydawać drugie tyle na przyczepkę. A potem okazuje się, że brakuje wielu rzeczy, np. hamulca (a jak jest to nie w rączce, tylko bardzo niewygodny dolny hamulec) i nie pójdzie się z przyczepką jak ze zwykłym wózkiem. Albo nie można dokupić koła do biegania, albo nie ma rolet, które izolują przed zimnem i gorącem. Szczerze mówiąc, ten najwyższy model Thule po prostu się sprawdza. My mamy trochę niższy, którego nie ma już w sprzedaży, ale gdybyśmy znów mieli kupić, to wybralibyśmy najwyższy. Oczywiście dużo zależy od tego, ile ktoś tę przyczepkę użytkuje. My kupiliśmy nową i użytkujemy ją bardzo dużo. Gdybyśmy kupili używaną, to sądzę, że już by się rozleciała.

Czy nartki pod przyczepką też trzeba serwisować?

Ewa: Tak, powinno się je często smarować, bo jeśli zaczynają hamować, to przyczepka robi się jeszcze cięższa. Trochę to zaniedbaliśmy, więc nartki potrzebują teraz odbudowania swojej struktury, żebyśmy mogli dalej jeździć. Rekomendujemy smarowanie tak często jak swoich nart, ale trzeba je smarować na gorąco albo oddać do serwisu, bo smary na zimno nic nie dają.

Czy zdarzają się problemy z odczepianiem nartek i zakładaniem kół, np. na mrozie?

Kamil: Nartki mogą czasem zamarznąć, dlatego trzeba o nie dbać i odpowiednio smarować. Gdy się tego nie robi albo coś się uszkodzi, np. skrzywi albo uderzy się o coś nartą, to niestety czasem zdarzają się problemy.

Jakie trasy wybierać na wycieczkę z przyczepką?

Ewa: Dobrze, gdy nie trzeba biegać w kółko, tylko jest dużo fajnych tras, które się daleko ciągną. To co nam się tutaj, w Olympiaregion Seefeld, podoba, to że można w jakieś miejsce podjechać i wrócić autobusem. Można zrobić krótszą, dłuższą pętlę i nie trzeba myśleć, że trzeba jeszcze przecież wrócić, bo z każdego miejsca jedzie autobus.

A czy na nieprzetartych, backcountrowych trasach też dałaby radę?

Kamil: Przyczepka na nartach radzi sobie nawet w kopnym śniegu i w puchu. Trzeba umieć ocenić teren, bo o ile człowiek potrafi postawić jedną nogę dużo wyżej niż drugą, to wózek nie ma takiego zawieszenia i na nierównościach może się wywrócić. Parę razy się nam to zdarzyło. W połowie przypadków nasz maluszek się obudził i zdziwił, że leży na boku, a w innych nawet nie zauważył, że do takiej historii doszło. Dziecko jest w środku porządnie przypięte pasami, ma głowę na zagłówku. Na pewno trzeba pamiętać, że taki wózek na zjeździe potrafi się dość mocno rozpędzić i jest problem z gwałtownym zatrzymaniem się. Z kompletem narciarskim mamy dobre kilka metrów długości, więc gdy ktoś nagle wyjdzie i zastąpi nam drogę, to jest kłopot i trzeba krzyczeć, żeby zrobił miejsce. Choć takie sytuacje częściej zdarzają się na rowerze.

Czy dajecie znajomym pociągnąć przyczepkę?

Ewa: Tylko niektórym. Szczerze mówiąc nie było jakoś specjalnie dużo chętnych (śmiech).

Ewo, ty też ciągniesz przyczepkę czy tylko Kamil?

Ewa: Jeżdżę na rolkach i rowerem z przyczepką. W Krakowie częściej jadę gdzieś rowerem z przyczepką, bo jest łatwiej i szybciej, niż gdybym miała iść z wózkiem. Na nartach jest to dla mnie za ciężkie, ale i tak na biegówki zawsze idziemy razem, głównie ze względu na ograniczenia samochodowe.

Rozmawiamy w Seefeld, gdzie na trasy wszędzie jeździcie autobusem. Jest to dla Was duża uciążliwość?

Ewa: Autobusem jest wygodniej niż samochodem. Po prostu się wsiada, wysiada i już się gdzieś jest. W samochodzie jest trudniej, bo trzeba dziecko wyciągnąć z przyczepki, wsadzić do fotelika, złożyć przyczepkę, a potem całą tę operację powtórzyć przy wysiadaniu. Czasem Ewcia zaśnie w aucie w czasie tej krótkiej drogi i trzeba ją obudzić. A w autobusie nawet jak zaśnie, to jest już w przyczepce.

Kamil: Zapakowanie całego kramu do samochodu, narty, wózek, bagaże to zawsze jest 30-40 min, bo wszystko musi zmienić swoją postać.

Do Seefeld dotarliście z Krakowa samolotem, a następnie wypożyczonym samochodem. Nie prościej byłoby z takim maluchem i przyczepką wybrać się jednak samochodem?

Ewa: Podróż samochodem z Krakowa to najgorsza ewentualność, która byłaby jeszcze bardziej męcząca niż lot do Monachium i wypożyczenie samochodu na lotnisku. Następnym razem chyba wybierzemy kolej. Choć podróż dłużej trwa, to pociągiem jest prościej. Nie trzeba składać przyczepki i nadawać bagaży. Generalnie lotniska są męczące, a wypożyczalnie samochodów na lotniskach jeszcze bardziej. Jazda samochodem z dzieckiem też. Niby wszystko krócej trwa, ale jest tyle stresów, przesiadania się i cały czas trzeba się gdzieś spieszyć. Na lotnisku i w samochodzie dziecko nie może poszaleć, bo nie ma na to czasu ani miejsca. W pociągu można się po prostu przejść korytarzem, jest jakaś przestrzeń.

zaktualizowano wtorek, 19 marca 2019 08:26
Oceń artykuł
(3 głosów)
Łucja Łukaszczyk

Łucja Łukaszczyk

Dziennikarka, copywriterka i PR-owiec. Nie wyobraża sobie zimy bez biegówek i wędrówek na nartach backcountry. Od 2013 roku popularyzuje te zimowe aktywności w mediach podróżniczych i sportowych, a na www.biegowkipodtatrami.pl opisuje trasy po polskiej i słowackiej stronie Tatr.

Strona www: www.lucjalukaszczyk.pl
Komentarze (0)
↑ pomniejsz okienko | ↓ powiększ okienko

busy

Społeczność na biegówkach

  • na tablicy

  • na forum

  • artykuły użytkowników

Więcej

lubią nas