Eric Visentin – Francuz mieszkający we Wrocławiu – uprawia kolarstwo, biegi górskie, triathlon, biega na nartach i nartorolkach. Wraz ze swoim przyjacielem z Hiszpanii wziął udział w zimowym triathlonie w Czechach. Jak było? Przeczytajcie relację Erica z tych niezwykle ciekawych, ale i trudnych zawodów.
W poszukiwaniu oryginalnych wydarzeń sportowych, przeglądałem kalendarz Czeskiej Federacji Triathlonu i natrafiłem na „Jesenický zimní triatlon”, odbywający się w dobrze znanych mi Jesionikach, niedaleko naszych granic. Nie jest to typowy triathlon z etapem pływackim, ale impreza multisportowa, w której pływanie zastąpiono biegiem narciarskim. Zapoczątkowany w 2015 roku, zimowy triathlon w Jesionikach na stałe zagościł w lokalnym kalendarzu sportowym. W tym roku, oferował również duathlon dla najmłodszych (bieganie i narciarstwo) oraz dzień później „Skialp Race” na skiturach.
Renáta Foltysová, jedna z organizatorek, dzięki której w dużej mierze zawdzięczamy swój udział (rejestracja, regulaminy i instrukcje były tylko w języku czeskim), tłumaczy nam, że próbowała również eksportować tę koncepcję do innych miejsc w Czechach, ale Pradziad okazał się jedyną bezpieczną lokalizacją na zorganizowanie takiej imprezy. Na Pradziadzie, jednym z najwyższych szczytów Sudetów, pokrywa śnieżna jest zawsze niezawodna. Do tego jest droga prowadząca na szczyt i są niezbędne obiekty (hotel z jedzeniem, sala), a przede wszystkim trasa narciarstwa biegowego(Lyžařské běžecké trasy Praděd a Kurzovní). Asfaltowa droga, słynna latem wśród rowerzystów (nazywana „Czeskim Ventoux”), nawet pokryta śniegiem ma tę zaletę że nie zagraża bezpieczeństwu rowerzystów, ponieważ pnie się tylko w górę. Cała trasa ma 21 km, rower i biegówki po 8 km, a bieg 5 km.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Julen, mój wierny hiszpański przyjaciel w przygodach sportowych (bieganie, jazda na rowerze, triathlon, także narciarstwo biegowe, od prawie 10 lat w Polsce) i ja postanowiliśmy spróbować takiej przygody. Prawdę mówiąc, w momencie rejestracji decydowaliśmy się na totalną niewiadomą. Amatorszczyzna strony internetowej wydarzenia (https://rfoltysova.wixsite.com/zimnitriatlon) sugerowała jakąś niewielką lokalną imprezę, ale na miejscu okazało się zupełnie inaczej. Proszę bardzo, oto mistrzostwa Czech i Słowacji. Sportowcy przyjeżdżają z całego kraju, większość klubowymi busami, dumnie nosząc kolorowe kombinezony z logo klubu, a nawet uszyte specjalnie na tę okazję stroje. Pojawiają się wielkie nazwiska tego sportowego mikrokosmosu, wszyscy mężczyźni i kobiety mają umięśnione sylwetki, kwadratowe ramiona, markowe narty i rowery. Przy odbiorze pakietów jesteśmy nawet pytani: „czy przyjechaliście tutaj specjalnie z tej okazji ?” Narodowość FRA i ESP na liście startowej nie szokują nikogo.
Jest zimno. Temperatury na dole, w urokliwym uzdrowisku Karlova Studánka, które polecam każdemu zwiedzić, są bliskie zeru, ale powyżej, na wysokości mety, jest prawie 10 stopni na minusie. Jak się ubrać? Julen i ja należymy do tego samego klubu kolarskiego „Ciclismo Wrocław”, dzięki któremu posiadamy szeroką gamę odzieży zimowej. Mamy grube zimowe spodenki rowerowe, które świetnie nadają się do narciarstwa biegowego oraz biało-zielone kurtki rowerowe w barwach naszego sponsora „Deichmann”, które również znakomicie spełniają tę funkcję. Jednak nakładamy jeszcze kilka warstw lycry. Ochraniacze na buty rowerowe chronią nasze stopy, podobnie jak grube rękawiczki podczas jazdy na rowerze. Zostawiamy tylko cieńsze rękawiczki w strefie zmian na etap narciarski, reszta odzieży pozostaje taka sama.
Logistyka jest skomplikowana, narty i sprzęt do biegania musimy zostawić w strefie zmian. Odbywa się to jak w prawdziwym triathlonie lub trochę jak w wyścigu łączonym, w którym zawodnicy muszą zmienić narty. Autobus dowozi nas na parking hotelu Ovčárny, skąd musimy iść jeszcze kilometr do Chaty Kurzovní, ponieważ dalej droga nie jest już odśnieżona, jest częścią sieci narciarstwa biegowego na Pradziadzie (choć mocno podeptana przez wielu turystów). Autobus następnie zabiera nas z powrotem do naszych rowerów, pilnowanych w strefie startu. W końcu, po finiszu, podobna imponująca logistyka jest przygotowana aby zwieźć zawodników, narty, rowery z powrotem do Karlovej Studanki. W skrócie, wielka orgia sprzętu!
Zawodnicy się poznają, atmosfera jest pogodna, uśmiechy spełnionych sportowców tworzą dobry nastrój. Jednak u naszych czeskich sąsiadów, tak samo jak u nas, wszystkie myśli są skierowane na Ukrainę, wszędzie są żółto-niebieskie barwy, na pudłach, na numerach startowych, wymalowane nawet na policzkach. Zdajemy sobie sprawę, jakie mamy szczęście mogąc uprawiać nasze ulubione hobby, rozwijać naszą pasję do sportu, podczas kiedy inni doświadczają chwil absolutnej udręki i smutku.
Start rozpoczyna się o godz. 12. Nie ma żadnego płaskiego odcinka pozwalającego na rozgrzewkę, droga wspina się od razu. Na rowerach przejeżdżamy przez bruk historycznego centrum Karlovej Studanki, dalej kierując się w stronę drogi na Pradziada. Asfalt został odśnieżony i pomimo cienkiej warstwy śniegu nie ma żadnego ryzyka poślizgu. Tempo się stabilizuje i podczas tego 8-kilometrowego odcinka formują się małe peletony o różnym tempie. Julen znika z przodu. Jeśli chodzi o mnie, lekko zmęczony przez zeszłotygodniowy ultramaraton (ZUK), wolę zachować ostrożność.
Ostatni odcinek, między Ovčárną a Kurzovní Chatą, jest najbardziej fotogenicznym miejscem w części rowerowej, która przypomina tu kolarstwo przełajowe. Wjeżdżamy na trasę przygotowaną do narciarstwa biegowego, ale na szczęście mocno ubitą przez pieszych, dzięki temu można jakoś jechać, ale tylko jakoś. Każdy, w zależności od wagi, umiejętności, czy szerokości opon, radzi sobie w różnym stopniu. Mnie udaje się jechać momentami na płaskim, resztę czasu muszę pchać rower. Jeden z zawodników postawił na fatbike. Oczywiście wolniej wspinał się po asfalcie, ale odrobił całą stratę i nawet więcej, tylko na tym krótkim zaśnieżonym odcinku. Jak widać liczy się również taktyka. Wielu kibiców i innych ciekawskich spacerowiczów patrzy na ten zabawny spektakl i głośno kibicuje.
W końcu pojawia się strefa zmiany. Wolontariusze natychmiast biorą mój rower, odstawiają go na haku i pokazują resztę drogi. Mimo ochraniaczy na buty i rękawiczek, ręce i stopy mam zamrożone i nie bez trudu przebieram się w narciarza. Jak w prawdziwym triathlonie trzeba opuścić teren na piechotę i dopiero za linią zakładać narty. Pierwsze ruchy są niepewne. Nogi już w ogniu, czas na łyżwowanie. Trasa „Lyžařské běžecké Kurzovní”, znajdująca się pod schroniskiem, po przeciwnej stronie szczytu, nie jest łatwa. Wg mnie jest na poziomie zaawansowanym, z ciągłymi podjazdami i zjazdami, jak to, co oglądamy w telewizji podczas dużych zawodów. Przypomina nieco Jamrozową Polanę w Dusznikach-Zdroju.
Trasa była przygotowywana tego samego ranka, ale kilkudziesięciu narciarzy, którzy biegali tu wcześniej, przeorało całą szerokość, śnieg jest bardzo miękki. Płaskie momenty, które pozwalają trochę odetchnąć są rzadkie, a po nich szybko następują równie strome, wypłużone zjazdy. Pierwsza pętla jest pracochłonna, staram się rozkładać siły, udaje mi się wyprzedzić nielicznych narciarzy, ale jest wielu, którzy mnie mijają, zwłaszcza tych robiących drugą pętlę. Widać wyraźnie, że większość zawodników to nie tylko utalentowani triathloniści, ale mają także doskonale wytrenowaną technikę w biegu na nartach. Druga pętla idzie lepiej niż pierwsza, ponieważ zapamiętałem profil i bardziej adekwatnie zarządzam swoim wysiłkiem. Julen pojawia się na samym końcu, zjazdy sprawiają mu kłopot, schodzi bardzo ostrożnie. Dobiegamy prawie razem do strefy zmiany.
Czas zostawić narty i przełknąć kilka łyków wody z termosu, który umieściłem również w strefie zmian. Zawiązuję buty, zostawiam okulary i zaczynam biec w kierunku Pradziada. Nagle mam wrażenie, jakbym teleportował się na „Zimowy Ultramaraton Karkonoski”, który ukończyłem tydzień wcześniej. Zaliczyłem tę flagową imprezę w kalendarzu zimowych biegów trailowych i jestem z tego dumny, mimo, że organizm strasznie ucierpiał. Czy tydzień odpoczynku wystarczy, żeby złagodzić ból kolana po ZUK i zbiegać z Pradziada? Z pewnością nie…
Tutaj również wzrost i waga zawodników robią ogromną różnicę. Wysocy i szczupli mają niezaprzeczalną przewagę, podobnie jak Julen, który natychmiast znika z przodu. Mój krok jest krótszy i biegam trochę jak „w zupie”, ale tempo jest stałe i dobre, lubię podbiegi, to moja mocna strona. Tyle czasu jednak zajmuje ten Pradziad, zanim wreszcie się pojawił w gęstej mgle. Zawracamy na szczycie i zbiegamy w dół. Zbieganie nie jest moją mocną stroną i tam też wyprzedzają mnie kolejne osoby, które wcześniej mijałem na nartach. Tuż przed metą zaczynam uświadamiać sobie, że czas najwyższy skończyć, zmęczenie daje się we znaki.
Ogrzewany budynek tuż przy mecie to niezaprzeczalna zaleta imprezy, od razu wchodzimy aby przebrać się i zjeść. Ładne trofea czekają na triathlonistów według kategorii wiekowych, podobnie jak u młodych duathlonistów. Na wszelki wypadek patrzymy na wyniki, ale szybko się rozczarowujemy. Dwa miejsca dzielą mnie do Julena, czas wyścigu około 2 godziny i 15 minut, w ostatniej ćwiartce klasyfikacji. Zwycięzca pokonał trasę w niecałą godzinę i dwadzieścia minut!
„Jesenický zimní triatlon” to impreza na bardzo wysokim poziomie, z utalentowanymi multisportowcami. Może w przyszłym roku przyjedzie kilku Polaków i zmierzą się z czeską i słowacką elitą? Mam znajomych w moim otoczeniu sportowym, na których ta impreza dosłownie czeka z otwartymi ramionami. Może kiedyś zobaczymy również jakiś „Zimowy Triathlon” obejmujący narciarstwo biegowe w Polsce? Niewiele jest miejsc spełniających specyfikację terenu, ale moim zdaniem jest to możliwe. Obserwując od kilku lat rosnące zainteresowanie takimi zawodami wytrzymałościowymi w plenerze, w tym na nartach biegowych, jestem pewien, że taka impreza spotkałaby się z dużym sukcesem.
Więcej informacji i zdjęć z wydarzenia na facebooku https://www.facebook.com/Zimnitriatlon/
Zdjęcia w tekście pochodzą od autora oraz organizatora.