Gdy przed sezonem olimpijskim Cologna nabawił się kontuzji, cała Szwajcaria zamarła. W Soczi rekonwalescent dał rodakom odetchnąć. Złoty Dario wrócił w mistrzowskim stylu.
Zazwyczaj miano ikony nadaje się sportowcom dopiero na ich emeryturze. Są oczywiście wyjątki (a nawet całkiem ich sporo), jednak do osiągnięcia takiego statusu jeszcze w trakcie swojej kariery potrzebny jest naprawdę wielki talent. I wcale nie mniejsze osiągnięcia. Wszystkie te składniki zawiera (ek)sportowy towar Szwajcarii. Rozpoznawany w całym narciarskim świecie biegacz zasługuje na miano ikony już teraz.
Tekst, w którego literkach właśnie się czytelniku zagłębiasz, piszę pod wpływem emocji. Dario Cologna, który na miesiąc przed olimpiadą nie wiedział, czy na nią pojedzie, już w pierwszej konkurencji sięgnął po rosyjskie złoto. Czy można mieć więc jakiekolwiek wątpliwości? Helwet nie stał się ikoną dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat temu. Staje się nią na naszych oczach. A co najlepsze, jedenastokrotny zwycięzca zawodów Pucharu Świata, podwójny mistrz olimpijski, mistrz świata, potrójny triumfator Kryształowej Kuli i elitarnego cyklu tour de Ski nie powiedział ostatniego słowa. W Soczi ma dopiero 28 lat.
Jak Dario z popiołów
Połowa listopada 2013. Większość czołówki zjechała już z gór, by w spokoju wchodzić w trening startowy. Dario Cologna u progu zimy czterolecia znajdował się w świetnej dyspozycji i w skupieniu czekał na inaugurujące sezon zawody w Kuusamo. Na dwa tygodnie przed ich rozpoczęciem środowisko obiegła informacja o niespodziewanym urazie nogi. Jeden z największych faworytów do krążków nad Morzem Czarnym został postawiony pod ścianą: potrzebna jest operacja.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
– Dotknęło mnie to nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Po udanych przygotowaniach do sezonu nie mogłem się już doczekać zawodów. Teraz muszę zachować spokój i cierpliwość. Skupię się tylko na igrzyskach w Soczi – zacytował wówczas Colognę portal SportoweFakty.
Pojawiła się plotka, iż Cologna wystąpi u boku Justyny Kowalczyk w amatorskim biegu Rampa Con i Campione. Nie pojawił się. Kiedy pewne stało się, że Szwajcar wybiera się do Soczi, bardzo chciał jeszcze przed wylotem sprawdzić się w jak największej liczbie biegów. Obok gospodyni zawodów, to właśnie on pod nieobecność wielu kadr miał stać się największą gwiazdą jakuszyckiego weekendu Pucharu Świata. Ostatecznie do czołówki dołączył w Toblach, a styl, w jakim to zrobił, dał konkurentom wiele do myślenia. – Jestem na najlepszej drodze do pełni zdrowia. Dajcie mi jeszcze czas – uspokajał dziennikarzy po zajęciu drugiego miejsca na 15 km techniką klasyczną. I słów na wiatr nie rzucił.
Pierwszy bieg (30 km skiathlon) i pierwsza okazja do oceny formy świeżego jeszcze rekonwalescenta. Ośrodek Laura gotowy, rywali po bokach kilkudziesięciu. Do zmiany nart zwarta grupa narciarzy jedzie łeb w łeb – nic nie jest jasne, a realne szanse sięgnięcia po krążki zachowuje kilkunastu uczestników. W miarę upływu czasu wykruszają się najsłabsze ogniwa. Człowiek, który kilka tygodni wcześniej chodził o kulach, wciąż trzyma się dzielnie. W końcu zostało czterech: on, obrońca tytułu z Vancouver Marcus Hellner, gospodarz Wylegżanin i triumfator okrojonego Tour de Ski Norweg Sundby. Na ostatnim wzniesieniu zaatakował Cologna. Minął konkurentów i do ostatnich metrów skutecznie odpierał ich ataki.
Król na tron wrócił w pięknym stylu. Wygrał nie tylko z rywalami, ale i z samym sobą. Wartość tego, czego dokonał można zmierzyć w mililitrach. Łez na ceremonii kwiatowej nie było końca, a krążek, który w Soczi założono mu na szyję, był już drugim złotym (po biegu na 15 km łyżwą w Whistler) w jego olimpijskiej karierze. Ale to nie wszystko. Dzień po złotym biegu biathlonisty Fourcade’a i Dario chciał zgarnąć na Laurze drugi triumf. Podobnie jak dzień wcześniej Justyna Kowalczyk, zdemolował swoich rywali na 15 km. Ot, taki sportowiec po kontuzji.
Sportowiec kompletny
Wynik, który uzyskał Cologna na Krasnej Polanie, był pewnego rodzaju pieczątką jakości. Nie jest to – i być może już nie będzie – sportowiec z kategorii multi. Dla każdego jednak mistrza olimpijskiego czeka honorowe miejsce w historii swojej dyscypliny. A Cologna mistrzem jest w prawie każdej możliwej kategorii.
Urodzony 11 marca 1986 w urokliwym alpejskim Val Müstair narciarz swoją przygodę z bieganiem rozpoczął w wieku 12 lat. Wcześniej bez większych sukcesów zajmował się m.in. piłką nożną, a także bliżej związanym z biegówkami kolarstwem górskim. Jako Alpejczyk od najmłodszych lat poruszał się też na deskach zjazdowych. Na pierwszą poważną imprezę pojechał w 2004 roku. W norweskim Strynie był jeszcze uczącym się uzupełnieniem kadry, jednak już dwa lata później sięgnął po swój pierwszy międzynarodowy medal. W brązowym dla niego biegu na 10 km „klasykiem” starł się m.in. z późniejszym wielkim rywalem – Petterem Northugiem. Ekscentryczny Norweg był o jedno oczko wyżej.
Dario żadnych złudzeń nie zostawiał rywalom w starszej kategorii wiekowej. W dwóch latach swoich startów sięgnął po trzy pierwsze miejsca, z czego każde w innej konkurencji. Co ciekawe, dzień przed rozpoczęciem MŚ w 2007 roku, Cologna w ramach rozgrzewki (?) zaliczył jeszcze słynny Engadin Skimarathon, który pierwszy raz w karierze wygrał. Tej samej zimy zadebiutował i sięgnął po pierwsze punkty Pucharu Świata. Skromne sześć punktów zainkasował na finałowym biegu w Falun.
Do seniorskiej kadry wdarł się przebojem. Miesiąc po pierwszym w karierze podium (6 grudnia 2008 roku w La Clusaz) SuperDario zdominował morderczy cykl Tour de Ski. A jak to często bywa, kto bierze Alpe Cermis, dokłada Kryształową Kulę. I ku zdziwieniu wszystkich, dołożył, odpłacając się tym samym Petterowi Northugowi. Podobna sytuacja miała miejsce jeszcze dwukrotnie – w sezonach 2010/11 i 2011/12. Ten pierwszy był dodatkowo rokiem Mistrzostw Świata w Oslo-Holmenkollen. Rozbudzone nadzieje kibiców zostały brutalnie ostudzone – idol Helwetów nie sięgnął po żaden krążek. Fani mieszkającego w Davos zawodnika na jedyny jak dotąd tytuł mistrzowski musieli poczekać kolejne dwa lata. Znajdujący się wówczas w znakomitej dyspozycji Cologna na trasach w Dolinie Płomieni wywalczył złoto w tej samej konkurencji, w której zasłynął rok później w Soczi. Czy to świadczy o uniwersalności Dario? Jak najbardziej, ponieważ kilka dni po znakomitym biegu potwierdził formę na najdłuższym oficjalnym dystansie, gdzie zajął 2. lokatę.
Dzień u boku idola
Kto z nas nie miał w dzieciństwie marzenia, by móc spędzić dzień (lub chociaż pół minuty) z kimś sławnym z telewizji? Ja marzyłem o Małyszu, moi rodzice pewnie o Deynie lub Bońku, a dziadek, choć nie miał telewizora, pragnął zagrać w piłkę z Ernestem Wilimowskim. W Szwajcarii też mają takich trzech: Rogera Federera, Simona Ammanna i właśnie naszego bohatera. Wszyscy trzej o wielkich sercach i jeszcze większych umiejętnościach. Umiejętnościach, dzięki którym ich fani również powinni garnąć się do sportu.
Od 2011 roku w rodzinnym Val Müstair narciarz organizuje Dzień Dario Cologni. Ikona helweckiego sportu rokrocznie zaprasza do siebie znanych rywali, a także przeprowadza szereg zajęć dla najmłodszych. To wszystko ma zachęcić Szwajcarów do uprawiania narciarstwa. Przy okazji takiej imprezy każdy chce być Cologną. Wygrywać z całym światem, dawać autografy, śmigać na nartach, nartorolkach… Ludzi – mówiąc kolokwialnie – po prostu to kręci. I słusznie. Budowanie wokół siebie szumu jest – oprócz zabiegu medialnego – prostym krokiem ku promocji całej dyscypliny. To po takich spotkaniach z idolem dzieci zapisują się do klubów, a dorośli, zachęceni możliwością wygranej wspierają pociechy, jak tylko mogą. Wokół biegówek jest atmosfera sukcesu, biegówki są na topie. Później, gdy Cologna zawiesi narty na kołku, będzie mógł włączyć telewizor i zobaczyć, że chłopiec, z którym w 2013 robił sobie zdjęcie, zostaje liderem Pucharu Świata. Tak to właśnie działa – następcy nie spadną z nieba. Niebem trzeba trochę potrząsnąć.
Ulubieniec
To, co robi w swoim państwie sympatyczny sportowiec, ciężko jest zgrabnie zsumować w jedną całość. Jego zasługi najprościej skwitować można z pomocą kalendarza FIS. Spójrzmy na sezon 2012/13. Dokładnie na początek stycznia. Jedne z najbardziej prestiżowych zawodów narciarskich świata przyjeżdżają do liczącej sobie niespełna 2 tys. mieszkańców wsi. Tak tak – to Val Müstair, w którym urodził się idol tego kraju. To tak, jakby Tour de Ski zawitał do Kasiny Wielkiej.
Człowiek, dla którego Międzynarodowa Federacja zdecydowała się na taki krok, jest lubiany do tego stopnia, że krajowe linie kolejowe postanowiły nazwać jego imieniem cały pociąg. Oprócz tego miłośnik literatury Jo Nesbo kilkakrotnie podejmowany był na uroczystych kolacjach z prezydentem. Na szwajcarskich ulicach wiszą plakaty produktów, które Dario reklamuje. To taka samonapędzająca się machina. Wystarczy tylko, mimo sukcesów, zachować człowieczeństwo.
Hop hop hop DA-RI-JO
W 2008 roku, w związku z jego drugą lokatą w szwajcarskim Maratonie Engadyńskim, grupa muzyczna Ils Lumpazs nagrała utwór na cześć swojego najlepszego narciarza. Piosenka powstała w jednym z pięciu języków, jakimi posługuje się Cologna – romansz. Skoczny i wesoły utwór opowiada o gwieździe biegów narciarskich, która sięgnie po największe triumfy i jest powodem do powszechnej dumy. Tytuł piosenki często widziany jest na plakatach, w których życzy się zawodnikowi powodzenia.
AUDIO: Ils Lumpazsumpazs – Hop-hop-hop
Żyje tak, że nikt nie mówi o nim źle. A dobrze? Po wyczynie w Soczi robi to cały narciarski świat. Wielki zawodnik, a przy tym skromny człowiek. Bohater kraju i lokalny patriota, który z pewnością zasługuje na miano ikony narciarstwa biegowego.