Norwegia zdominowała biegi narciarskie. Skąd bierze się fenomen norweskiego narciarstwa? Jak bardzo jest ono popularne i powszechne? Jak głęboko tkwi w norweskiej historii, kulturze i tradycji? Czy jest jakaś szansa, żeby upowszechnić narciarstwo biegowe w Polsce w stopniu porównywalnym? Postaramy się opowiedzieć o różnicach, które nas dzielą, jak to wszystko zimą w Norwegii wygląda i skąd w ogóle się wzięło…
Nordmenn er født med ski på beina*
Historia i tradycja, ale także kultura i różnego rodzaju zachowania oraz mechanizmy społeczne sprzyjają Norwegom. Sprzyja im także klimat i położenie geograficzne, choć to chyba nie jest podstawowy argument w dyskusji „dlaczego oni mogą, a my nie możemy”…
Spróbujemy zatem przyjrzeć się jak wygląda norweska rzeczywistość dotycząca masowego narciarstwa biegowego.
Birkebeiner i ucieczka króla Håkona
Pierwszy bieg narciarski rozegrano w Norwegii w 1767 roku i właściwie na tej informacji moglibyśmy ten artykuł zakończyć, bo ta data i związane z nią następstwa, zdają się wyczerpująco odpowiadać na wszystkie interesujące nas zagadnienia…
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
W każdym razie dziś największy i najbardziej znany na świecie norweski bieg narciarski to Birkebeinerrenet, rozgrywany na trasie między Lillehammer a Reną.
Niby nic – wszędzie są takie biegi, ale niewiele z nich jest tak głęboko osadzonych w narodowej kulturze i historii. Bieg ten odbywa się w rocznicę wydarzenia z roku 1206 (!), kiedy to dwóch brodatych Wikingów Torstein Skevla i Skjervald Skrukka ze stronnictwa Birkebeiner uratowało od wielce prawdopodobnej śmierci małego króla Norwegii Hakona, uciekając z nim na nartach przed walczącymi o tron frakcjami. Scena tej ucieczki i biegu utrwalona została w norweskiej sztuce wielokrotnie. Widnieje nawet w logo jednej z najbardziej znanych norweskich narciarskich i outdoorowych marek.
Bieg we współczesnym kształcie, na dystansie 54 km, odbywa się od roku 1932 i co roku gromadzi po kilkanaście tysięcy uczestników, a miejsc na starcie jest oczywiście o wiele mniej niż chętnych. I pewnie również w tej opowieści tkwi geneza powszechności norweskiego narciarstwa.
Możemy sobie wyobrażać, że Norwegia pokryta jest dosłownie pajęczyną narciarskich szlaków, po których poruszać się można również podczas długich godzin polarnej nocy, ponieważ część z nich jest oświetlona. Możemy się domyślać, że są to szlaki spacerowe, leśne i trudniejsze – górskie, i że każdy znajdzie taką trasę jaka mu w danej chwili odpowiada. Możemy przypuszczać, że ktoś dba i utrzymuje sieć leśnych i górskich chat, w których można wygodnie nocować podczas wielodniowych narciarskich wypraw. Że świetnie zorganizowany publiczny transport dowiezie nas i nasze narty w dowolne miejsce przy narciarskim szlaku.
System, ludzie, tradycja, wychowanie
Możemy to wszystko sobie wyobrażać, ale taka jest w Norwegii rzeczywistość, a raczej jej mała część. Jest oczywiście instytucja, która koordynuje tę infrastrukturę i w zasadzie zarządza tego rodzaju narciarstwem biegowym w Norwegii (DNT – Den Norske Turistforening), jest norweski związek narciarski Norges Skiforbund, ale są też przede wszystkim ludzie – biegacze, turyści, kluby, rodziny, grupy, szkoły i przedszkola.
– Mieszkając w południowym Oslo miałem w mojej dzielnicy prawie 300 km przygotowanych tras – opowiada Rafał Rybakiewicz – alpinista, narciarz, norweski ratownik wysokogórski, prezes Klubu Wysokogórskiego w Oslo, od lat mieszkający w Norwegii. – Ponad 100 km było oświetlonych. Teraz mieszkam w maleńkiej wiosce 40 km od Oslo. Mamy tu 15 km tras ratrakowanych przez sympatycznego rolnika z sąsiedztwa. Zresztą gość wieczorami biega razem z nami…
Jaka jest łączna długość wszystkich utrzymywanych od listopada do maja tras w Norwegii? Ciężko znaleźć taką informację, ale nie jestem do końca pewien czy da się to w stu procentach zweryfikować. Mamy trasy utrzymywane przez DNT, przez ośrodki narciarskie, gminy itp. Mamy znane szlaki długodystansowe, jak słynny Szlak Trolii z Høvringen do Lillehammer. Ile jest natomiast szlaków wydeptanych, tras odwiedzanych spontanicznie, robionych przez grupy znajomych, kluby i stowarzyszenia? Tego pewnie nie wie nikt.
Wchodzę więc na stronę www.skisporet.no. Widzę mapę Norwegii z gęstą siatką kolorowych kwadracików. Wybieram na chybił trafił. Ośrodek Narciarski Vaset. Powiększam mapę i po chwili mam mapę wszystkich tras, aktualny stan, prognozę pogody i informację, że na tym terenie jest 120 km tras. W innych miejscach podobnie.
Rafał Rybakiewicz, który z racji swoich zainteresowań, ale też obowiązków, prowadzi zajęcia z dziećmi, podkreśla że narciarstwo jest po prostu nieodłącznym elementem norweskiej kultury i jednym z elementów narodowej norweskiej tożsamości. Mówi wprost, że w norweskich reklamach nie występują długonogie i zgrabne modelki, ale starsi, wysportowani ludzie, którzy pływają, biegają, rąbią drewno i biegają na nartach. I tych samych ludzi widuje jak wędrują na nartach po zaśnieżonych chodnikach, załatwiając poranne sprawunki.
W norweskich szkołach jest coś takiego jak „skidag” i „skiuke”, czyli dzień i tydzień na nartach, oczywiście w ramach zajęć szkolnych.
Dzieci umawiają się co chciałyby w trakcie tych zajęć robić, a opiekunowie – instruktorzy dbają o resztę. W najmłodszych klasach są to oczywiście podstawy, nauka chodzenia i radzenia sobie na nartach, a później już bieganie. W gimnazjum są zajęcia z narciarstwa alpejskiego, snowboardu, a potem dochodzi to tego również „topptur”, czyli elementy skiapinizmu.
W większości przypadków w szkole podstawowej pojawiają się już dzieci dobrze radzące sobie na nartach, choćby dlatego że podobne zajęcia są również w norweskich przedszkolach. Wyjątkiem są właściwie dzieci emigrantów, w tym również polskich, którzy, chcąc nie chcąc, pozostają jednak poza kręgiem narciarskiej kulturowej tożsamości. Zajęcia oczywiście są zróżnicowane – również w taki sposób aby poziom się wyrównywał.
Pamiętajmy o tym, że to nie są spontaniczne wyjścia na ośnieżoną łąkę i korzystanie z nart z narciarskiego demobilu pod okiem nieprzygotowanych wychowawców. Dzieciaki mają dostęp do odpowiedniego sprzętu, wychodzą na bezpieczne i utrzymane trasy, a nauczyciele aktywnie w tych zajęciach uczestniczą. W konstrukcji dni i tygodni narciarskich kryje się pewna konsekwencja, cel i przemyślany schemat.
Jako naturalne przyjmuje się w Norwegii to, że dzieci i młodzież zmieniają narciarskie zainteresowania, i że maluchy najłatwiej jest wsadzić na biegówki aby oswajać je z nartami. Starsze dzieci i młodzież chętniej przesiadają się na np. na snowboard albo chcą pobawić się we freeride.
Przechodząc płynnie przez wszystkie narciarskie dyscypliny, norweski narciarz jest niesłychanie wszechstronny. Widać to zresztą przede wszystkim u norweskich biegaczy – większość z nich ma przeszłość zjazdową, są świetnymi alpejczykami, a Marit Bjoergen ma za sobą epizod w alpejskiej juniorskiej kadrze Norwegii.
Ale i tak to tras biegowych jest w Norwegii więcej niż zjazdowych.
Dzieci zdobywają Biegun Południowy
Rafał jako instruktor ma do czynienia z młodszymi dziećmi w ramach skidag i skiuke i wtedy zabiera je na narty biegowe: – Oczywiście najlepiej wciągnąć dzieci do zabawy żeby osiągnąć założony cel -opowiada. – Wszystkie dzieci znają historię wypraw arktycznych, wciągamy je więc w takie zabawy. Wybieramy zamarznięte, pokryte śniegiem jezioro i na jego środku wyznaczamy Biegun Południowy. Dzieci i ja to wyprawa Amundsena, a nauczyciele to wyprawa Scotta i z dwóch różnych stron ruszamy na zdobycie bieguna. Ciągniemy za sobą sprzęt biwakowy, namioty, śpiwory itp. Po drodze rozbijamy obóz, uczymy się biwakować w zimowych warunkach, topić śnieg na maszynce do gotowania, jemy razem obiad, a dzieci aktywnie w tych czynnościach uczestniczą. Taka jest idea tych zajęć.
Dzieci słuchają opowieści o górskich wyprawach, uczymy je zasad bezpieczeństwa i radzenia sobie w takich warunkach. Często pozorujemy wypadki, pokazujemy co to są odmrożenia i jak ich unikać, a jeśli się pojawią, jak się zachować, uczymy je jak ratować osobę mocno wychłodzoną – nauczyciel geografii zwykle świetnie wciela się w tę rolę – śmieje się Rafał.
– Potem zwijamy obóz i ruszamy dalej. Poruszamy temat lawin, uczymy się co robić w razie zaginięcia, jak organizować poszukiwania i jak powinna zachowywać się osoba zaginiona. Np. tego żeby przed wejściem do wykopanej własnoręcznie jamy śnieżnej wbić na krzyż swoje narty i powiesić na nich coś jaskrawego. No i tak się składa, że mimo tych wszystkich przystanków i przygód, zawsze docieramy na biegun oznaczony moją wysoką na 3,6 m sondą lawinową zaopatrzoną w chorągiewkę, przed wyprawą Scotta!
W górskich i odludnych obszarach Norwegii zdarzają się zaginięcia dzieci, a bywają lata, w których więcej osób ginie w lawinach niż w wypadkach samochodowych. Gdy w górach Norwegii zaginie człowiek, ratownicy ruszają do akcji, zakładając że mają trzy dni czasu na jego odnalezienie. Dzieci też uczy się, że po tym czasie powinien pojawić się ratunek i taki system, polegający na dobrym przygotowaniu obu stron, po prostu się sprawdza. W skrajnym przypadku odnaleziono dziewięcioletnią dziewczynkę po pięciu dniach. W dobrej formie, czekającą na ratowników w jamie śnieżnej, przed którą na wbitych na krzyż w śnieg biegowych nartach powiewał na wietrze kolorowy polar.
Biorąc pod uwagę te i inne rozwiązania, tradycje i zwyczaje wprost z norweskiego podwórka, inaczej chyba należy spojrzeć na dominację Norwegów w biegach narciarskich. Jeśli przyjmiemy, że w Finlandii i Szwecji jest podobnie, to rywalizacja ze Skandynawią kogokolwiek na jakimkolwiek narciarskim poziomie będzie bardzo trudna.
Narty to jednak coś więcej
Przeciętny obywatel Norwegii wyrasta w czymś, co śmiało można nazwać ludową kulturą narciarską. Narty biegowe są obecne w życiu tych ludzi, w mediach, w historii i kulturze. Powiedzieć, że na nartach w Norwegii biegają wszyscy, to oczywiście przesada, ale chyba tak właśnie jest, mimo tego że młodym się często nie chce, dorośli są zmęczeni, muszą zająć się czymś innym itd.
Nawet w kilku tomach kryminalnej sagi Jo Nesbo o komisarzu Harrym Hole pojawiają się góry i narty biegowe, a korzysta z nich w sposób naturalny nawet sam komisarz, który raczej wolałby zapalić kolejnego papierosa i wyzwolić się alkoholowego nałogu. To między innymi pokazuje jak bardzo narty są wpisane w norweską rzeczywistość.
Związki z nartami mogą być luźniejsze lub bardziej bezpośrednie i ścisłe, jednak jest to coś co w jakiś sposób Norwegów określa. Jeśli istnieje coś co łączy Polaków, coś co sprawia, że czujemy się jednym narodem i społeczeństwem, coś co sprawia, że inni od razu nas z tym zjawiskiem kojarzą, to w przypadku Norwegii tym czymś są właśnie narty.
Dobrze jest uświadomić sobie, że droga do sportowego treningu, a potem do wymarzonych sukcesów jest tak samo długa jak w innych krajach i w innych dyscyplinach, a rywalizację tę wygrywają jednostki najbardziej zdeterminowane, zmotywowane, utalentowane i wybitne. Jednak właśnie podczas szkolnych skidag, w trakcie spokojnych i beztroskich spacerów i zabaw da się już dostrzec dzieciaki, które wykazują większe zainteresowanie nartami od innych, które czują się na nartach najpewniej i najszybciej przyswajają sobie nowe umiejętności. Instruktorzy, tacy jak Rybakiewicz, wspólnie z nauczycielami i lekarzem szkolnym, który dysponuje aktualnymi wynikami różnego rodzaju badań małych Norwegów, wyławiają wybijające się dzieci, a te, jeśli chcą, wędrują w ręce doświadczonych norweskich trenerów, korzystając ze wszystkich dostępnych możliwości treningowych jakie daje im norweska infrastruktura, trasy i przyroda.
Będzie kategoria dla stulatków?
Do niedawna najstarsza kategoria wiekowa w biegach narciarskich w Norwegii to kategoria 82 – dla osób powyżej 82. roku życia.
Narciarzy w tej kategorii było tak dużo, że stworzono kolejną – dla wszystkich powyżej dziewięćdziesiątego roku życia. Jednak wciąż na zawodach walczyło w niej po kilkudziesięciu narciarzy, więc stworzono jeszcze jedną – kategorię 96.
Kilka lat temu zwycięzca biegu Birkebeiner w kategorii M90, zapytany o wrażenia z trasy, odpowiedział: „W 1938 było gorzej, wiało i rzucało śniegiem, widoczności nic, a teraz to naprawdę jest fajnie…”
*Każdy Norweg rodzi się z nartami na nogach