Przeczytajcie relację naszego czytelnika z Karlovskiej Padesátki – jednego z większych biegów rozgrywanych u naszych południowych sąsiadów. Eric to Francuz mieszkający w Polsce, trenujący na co dzień triathlon, startujący w biegach górskich, maratonach rowerowych, a także narciarskich. Czy podobało mu się w Karlovicach?
Po porażce w Maratonie Orlickim, została mi jeszcze jedna okazja, aby wziąć udział w cyklu SkiTour – Karlovská 50. Jak nazwa wskazuje, dystans taki jak w Jizerskiej Padesatce i Biegu Piastów, w których startowałem w poprzednich latach. Będzie można porównać!
„Karlovská Padesátka” to jedyna impreza tego cyklu w czeskich Beskidach, ale w rozsądnej odległości z Wrocławia. Te Beskidy są bliżej niż wiele polskich gór i bardzo je polecam! Velké Karlovice to fajne miasteczko wysoko położone w płaskiej dolinie, idealnie usytuowane dla uprawienia narciarstwa biegowego. Trasy są regularnie przygotowywane nie tylko na polanach, ale także prowadzą po okolicznych grzbietach. W mieście jest klub narciarski, który organizuje ten wyścig.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
16 lutego 2019 wystartowało około 700 osób, ale większość na 25 km (dystans 50 km składa się z dwóch pętli) i trochę na 10 km. Nie było sektorów i narciarze ustawiali się jak chcieli. Wybrałem środek. Jedna rzecz była pewna już kilka dni przed startem, to dobra pogoda. Bliżej biegu mówiono również o mocnej odwilży, ale mój głód do słońca był chyba mocniejszy od obaw o miękki śnieg.
Gdy odbierałem pakiet startowy w szkole:
– Skąd pan jest?
– Z Francji.
– Oh, to pan!
– Tak, dlaczego?
– Jesteś tylko jeden i wisi francuska flaga tylko dla ciebie!
Blisko strefy dekoracji faktycznie postawili flagi. Czeska, słowacka, również polska, niemiecka, no i moja. Selfie!
Żołnierze w starym stroju („portáši”) strzelali na start. Peloton wykonał jedną pętlę dookoła polany pod okiem gęstego tłumu dopingujących lokalnych kibiców. Na początku śnieg był doskonały, nie za twardy, śliski, szybki. Później pojawiły się pierwsze podbiegi. Śnieg jak lód, wchodziliśmy jodełką. Z powodu zwężenia robiły się korki, tak jak na Bike Maraton na pierwszym singletracku po starcie. Zjazdy również ostre, szybkie i zbyt niebezpieczne, niektórzy się przewracali. Wyścig był cały czas w dolinie, trasa lawirowała między lasami, polanami, wioskami. Czasem przekraczała drogę, organizatory położyli tam dywan sztucznej trawy i non stop dosypywali łopatami dodatkowy śnieg.
Wszędzie mieszkańcy wiwatowali z dzwonkami. Fantastyczna atmosfera! Lekki podjazd na końcu i nawrót. Peleton był coraz bardziej rozciągnięty i mogłem wyprzedzać mnóstwo zawodników, szczególnie z dystansu 25, bo na płaskim czuję się mocniejszy. Pod koniec pierwszej pętli moja średnia była powyżej 12km/h. Niestety, słońce świeciło w pełni i śnieg był już miękki. W cieniu za to jeszcze był lodowaty i z tego wynikały bardzo duże wariacje w tempie.
Jak z trasy zniknęli zawodnicy ze średniego dystansu nagle się zrobiło pusto, ale znalazłem się niedaleko małej grupy z podobnym tempem. Walczyłem aby ich dogonić na małych górkach, potem wyprzedzić na płaskim, szczególnie tam gdzie śnieg był teraz bardzo miękki i stawiał ciężki opór, bo moja technika jest średnia, ale dobra kondycja mi pozwala wykorzystać takie momenty. Meta się pojawiła gdy zegarek pokazał tylko 45 km. Skończyłem parę minut poniżej 4 godzin. Nie można porównać do 50 km niestety, ale tempo miałem najlepsze ze wszystkich swoich wyścigów.
Po biegu jeszcze chodziłem po okolicy. Warto zobaczyć skansen, drewniany kościół Marii Panny Śnieżnej i poczęstować się lokalnymi ciastami „frgály” i serami smażonymi. Fajne tradycje, ciekawy lokalny folklor i ludzie przesympatyczni, w biurze zawodów, w kawiarni, na parkingu. W drodze powrotnej wielkie zaskoczenie, gdy odkryłem w miejscowości Bílá drewniany kościół skandynawski, odpowiednik naszego Wangu. Bardzo często obserwowałem wzdłuż dróg i przełęczy trasy ratrakowane dla narciarzy biegowych.
Zachęcam wszystkich miłośników imprez masowych na biegówkach do udziału w tym wydarzeniu. To nie tylko dobra odmiana od monotonnego krajobrazu Sudetów, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, ale to przede wszystkim impreza z duchem. Ano, ano! Za rok na pewno wracam, tym razem z rodziną, aby szczególnie eksplorować możliwości turystyczne i narciarskie tego rejonu, który ma wielki potencjał.