– Organizacja zawodów generuje coraz większe wydatki – przyznaje Beata Lepka, dyrektor cyklu Salomon Nordic Sunday. Coraz częściej narzekamy na wysokie opłaty startowe. Ile naprawdę kosztuje bieg narciarski?
Środowisko biegaczy narciarskich jest podzielone. Ci, którzy pamiętają puste parkingi w Jakuszycach twierdzą, że dzisiejszy cennik „startowych” jest grubą przesadą. To samo pomyślą zawodnicy dojeżdżający z daleka, mniej zamożni, a także uczniowie czy studenci. Miniona zima była pod tym względem przełomowa: uphille za 120 złotych i podniesienie cen za udział w większości (nawet najskromniejszych) wyścigów podniosły w środowisku alarm. Pisaliśmy o tym zimą.
Każdy chciałby płacić jak najmniej. Idealnym rozwiązaniem wydaje się więc możny sponsor, który wyłoży na organizację tyle pieniędzy, że starczy ich zarówno na opłacenie przygotowań, jak i samych pakietów startowych. Gdzieniegdzie zdarzają się jeszcze darmowe biegi, ale ten schemat odchodzi do lamusa. Nastały czasy, w których nie ma nic za darmo. Ale czy na pewno można mówić o komercji?
Kropla w morzu potrzeb
Wszystkim biegaczom wydaje się, że suma wniesionych opłat startowych pokrywa wszelkie wydatki związane z przygotowaniem imprezy. Że „to” można załatwić po znajomości, za „tamto” zapłacić mniej i finalnie uda się jakoś wszystko domknąć. Może, ale zostanie to jednak tajemnicą zainteresowanych. Oficjalne liczby mówią coś innego:
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
– Kwoty widniejące w regulaminach biegów nie wystarczą, by pokryć wszystkie wydatki. Jeśli pobierana jest opłata 40 zł, a do etapu zgłosi się 200 osób, przychód z tego źródła wyniesie niecałe osiem tysięcy złotych. Są przecież tacy zawodnicy, którzy albo mają zniżkę, albo przysługuje im prawo darmowego startu. Bez sponsorów organizacja wydarzenia jest niezwykle trudna – kalkuluje Beata Lepka, której Salomon Nordic Sunday cieszy się coraz większą popularnością. Mimo przypływu uczestników wciąż nie udaje się uzyskać satysfakcjonującego przychodu.
Podobne wyliczenie przedstawia Janusz Rajzer, dla którego organizacja imprez kojarzy się głównie z zawodami profesjonalistów. Tor na Jamrozowej Polanie zawodowców gości nawet częściej niż amatorów. W CV Duszniki-Zdrój wpisać mogą m.in. biathlonowe Mistrzostwa Polski, województwa, a także letnie MŚ. A niedługo będzie jeszcze ciekawiej, bo miasto dostało prawo organizacji Pucharu IBU i Mistrzostw Europy Centralnej. Czy amatorzy opłacają się mniej?
– Jakość i koszt organizacji są podobne. Przecież ci drudzy wymagają od nas, organizatorów, coraz więcej. Też chcą się poczuć jak zawodowcy! Trzeba stale podnosić poziom, inaczej konkurencja zabierze nam potencjalnych uczestników. A mają gdzie uciekać, bo biegów jest w tej chwili co niemiara – celnie zauważa Rajzer szacując, że opłata startowa na poziomie 30-40 złotych jest optymalna i dla przyjeżdżającego, który ma też inne wydatki, i dla organizatorów. Schemat jest prosty: im więcej osób się zapisze, tym większy procent całego budżetu te pieniądze zapełnią. Do ideału jeszcze daleko.
Liczby budzą respekt
Przychody z opłat startowych pokrywają zaledwie część koniecznych wydatków. Należy zapewnić sędziów, zorganizować obsługę techniczną, ściągnąć lekarzy, przejechać ratrakiem… Bez tego nie odbędzie się żadna poważna rywalizacja. Różnice mogą wynikać choćby z atrakcyjności nagród i pakietów startowych lub tego, co zaoferuje się przyjeżdżającym oprócz samego wyścigu.
– Jedna bramka pomiaru czasu to aż 2500 złotych netto. Zapewnienie opieki medycznej kosztuje około tysiąca, a ludzie, kwestie techniczne, nagłośnienie i zabezpieczenie pętli kolejnych kilka. Nie wymieniam w tym kosztów przygotowania trasy – za to wystawiany jest rachunek na jakieś 2-3 tys. Na szczęście sprawę nagród rozwiązuje nam dobry sponsor. Inaczej zamknięcie się w 10 tysiącach nie byłoby możliwe – podliczyła szefowa SNS-a, która pod względem wsparcia ma więcej możliwości od piskiego Pucharu Jabłoni. Mazurski debiutant radził sobie sam, dlatego mimo wysokiej opłaty startowej organizacja odbiegała jakością od konkurencji.
Joanna Osiak: – Jako debiutantom dużo trudniej było nam wstrzelić się w normę i porównać to do innych biegów w Polsce. Opłata startowa w wysokości 50 złotych musiała nam zrekompensować wszystkie wydatki – nie współpracowaliśmy z żadnym sponsorem i wyszliśmy ostatecznie na lekki minus. W następnych latach powinno być jednak lepiej.
Jak pokazują przykłady bardziej doświadczonych działaczy, może być o to bardzo trudno.
Inny świat
Jak małe pojęcie o sprawie miałbym, gdybym tekst ten zamknął wraz z poprzednim akapitem. Z ciekawości wykręciłem numer komandora „Biegu Piastów” Dariusza Serafina i spytałem go dokładnie o to samo. Ranga Worldloppet to finansowy inny świat.
– Największy bieg generuje największe potrzeby. Finansowe też. Od kilku lat, pod względem formalnym, „Piasty” są imprezą masową, której zabezpieczenie wiąże się z ogromnymi wydatkami. Ochrona, straż pożarna i cała reszta związana z wypełnieniem tych obowiązków to wydatek rzędu 50-60 tys. złotych. Za tę sumę można przygotować pięć mniejszych wyścigów – oszacował komandor, który nie był w stanie powiedzieć, ile dokładnie kosztuje cała organizacja. Jak przyznał, praca Stowarzyszenia „Bieg Piastów” rozliczana jest w trybie rocznym, ponieważ przygotowania do kolejnych zim trwają właściwie przez całe lato. Sumy, którymi obraca się w Jakuszycach oscylują w okolicach 2 mln złotych.
Serafin: – Za te dwa miliony przygotowujemy cały Festiwal Biegów Narciarskich, wszystkie inne imprezy oraz trasy turystyczne. Zwykle było tak, że pieniądze od sponsorów, wpływy z opłat startowych itd. rozkładaliśmy właśnie na pracę całego organizmu, a nie tylko i wyłącznie na „Piasty”. Teraz to się zmienia. Musimy działać też na innych płaszczyznach, szukać nowych rozwiązań. Jeden weekend nie dostarcza już takich wpływów, które zapewnią stabilizację finansową. A jeśli ma to być dobrze zrobione, trochę tych pieniędzy musimy mieć.