Włoska Marcialonga w 2016 roku, jak większość biegów na naszym kontynencie, nie miała szczęścia do śniegu. Jacek Mederski z teamu nabiegowkach.pl opowiada o swoim starcie w tym drugim, pod względem długości, masowym maratonie narciarskim.
Bieg techniką klasyczną na dystansie 70 km, czyli Marcialonga, odbył się w Predazzo w ostatni dzień stycznia 2016 roku. Włosi zadziwili świat, bo praktycznie przy braku naturalnego śniegu, naśnieżyli sztucznie całą trasę. W zawodach udział wziął zawodnik teamu nabiegowkach.pl – Jacek Mederski – który ukończył bieg jako trzeci polski mężczyzna na 856 miejscu open. Na pokonanie dystansu 70 km potrzebował 4 godzin i 24 minut. Po konsultacjach z trenerem i próbach, jakie wykonał na trudniejszych odcinkach trasy w tygodniu poprzedzającym bieg, zdecydował się pobiec na nartach gładkich, bez smarowania na trzymanie.
Jacek Mederski:
Bardzo fajna organizacja. Włosi wykonali wielką robotę. Niestety nikt nie mógł nic poradzić na wysokie temperatury. Mimo to naśnieżono całą długość. Co ciekawe, na długim odcinku trasy śnieg pojawił się dopiero w nocy przed biegiem. Ratrak ubił go tylko raz. Przez to niestety było miękko. Raz kij zapadł mi się na 30 cm.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Ciepło było także w trakcie zawodów. Pierwsze 15 km trasy to podbieg, więc im wyżej, tym robiło się chłodniej. Niestety później trasa prowadziła na niskich wysokościach, przez to było bardzo ciepło, nawet do 12 st. C. Było mi za gorąco.
Jak wspomniałem, na trasie było miękko. Miejscami poprowadzone były dwa tory do klasyka, utrzymały się zwłaszcza w cieniu, gdzie jeszcze było zimno. Ale połowa trasy była bez torów. Rozsypały się pod nartami zawodników przy tak ciepłym powietrzu.
Zdecydowałem się przebiec całość bezkrokiem. Na podbiegach, zwłaszcza tych bardzo stromych, biegłem jodełką. Te odcinki nawet elita pokonywała w ten sposób. Najgorszy był 3 km podbieg na samej końcówce trasy. Śnieg miękki i mokry, bez szans na wypchanie. Pokonałem go skacząc z narty na nartę. Na koniec był finisz, w którym zmierzyłem się z rywalem kończącym bieg w tym samym momencie. Założyłem sobie, że zrobię to w dobrym stylu. Wygrałem tę walkę. Na mecie czułem się bardzo dobrze, dziwiło mnie, że po takim dystansie jeszcze zostało mi tyle sił.
Niestety startowałem z dosyć wysokim numerem 2680. Na trasie miałem do wyprzedzenia blisko 2000 osób. Szkoda, że Włosi nie wzięli pod uwagę mojego poziomu sportowego. Koledzy z Polski, którzy zajęli wyższe miejsca, mieli dużo wyższe numery. Arek Ogorzałek w ósmej setce (ukończył na 488. pozycji – przy. red.), a Mariusz Dziadkowiec-Michoń w drugiej (zajął 563. miejsce – przyp. red.).
Trasa była przepięknie poprowadzona. Wiodła przez centrum miejscowości, przy samych domach, przed ich drzwiami. Mieszkańcy wychodzą, dopingują, częstują zawodników jedzeniem. Wspaniała atmosfera.
Gratulujemy Jackowi i zazdrościmy przygody.