Jedni jej nie lubią, inni natomiast kochają. Ci drudzy to Norwegowie, wśród pierwszych znajduje się duże grono kibiców z Polski. Znakomita biegaczka czy zwykła oszustka? Pod lupą Marit Bjoergen.
Choć w Pucharze Świata występuje od kilkunastu lat, jej międzynarodowa sława i rozgłos pojawiły się dopiero przed Igrzyskami w Vancouver. Nie dlatego wcale, że nie miała sukcesów. Miała! Do bycia popularnym trzeba zrobić coś innego – mieć z kim rywalizować. Głupota – pomyślą Państwo – przecież zawsze miała obok siebie godne przeciwniczki! To prawda, lecz żeby walka przerodziła się w bitwę, a rywalizacja w wojnę potrzeba czegoś więcej. Charyzmy. Dzięki tej konkretnej cesze pojedynki dzisiejszej bohaterki i Justyny Kowalczyk co weekend są niesamowite i emocjonujące. Zacznijmy jednak od początku…
Początki
Tak Marit na swojej stronie internetowej opisuje początki biegania: – Jako dziecko bardzo lubiłam trenować piłkę nożną i piłkę ręczną. Do nart przekonał mnie Idar Terje Belsvik – trener, który otworzył mi drogę do zimowego świata mimo młodego wieku. Trenowałam więc od 12 roku życia. Rok później wygrałam w Szwecji swoje pierwsze zawody – napisała.
Do czasu ukończenia liceum mieszkałam z rodzicami. Dorastając na farmie wiele się nauczyłam. Pomogło mi to także w sporcie – wspierając pracę rodziców przy gospodarstwie nabrałam odpowiedniej siły i tężyzny fizycznej. Od początku trenowałam z małą grupą rówieśników. Bardzo się lubiliśmy. Co prawda chłopcy byli zawsze na czele, więc wiązało się to z ciężką pracą – bardzo chciałam im dorównać. Od najmłodszych lat cenię sobie atmosferę, jaka panuje wokół mnie. Bardzo o to dbam.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Międzynarodową karierę – oprócz juniorskich rozgrywek, w których także brała udział – rozpoczęła cztery dni przed nadejściem lat dwutysięcznych. Dokładnie 27 grudnia 1999 w szwajcarskim Engelbergu uplasowała się na 39 miejscu w sprincie. Rok później w tym samym miejscu sięgnęła po pierwsze pucharowe punkty – była 17. w sprincie „klasykiem”.
– Po tamtej premierze w Pucharze musiałam poczekać na kolejne osiągnięcia. Sukcesy indywidualne przyszły w sezonie 2002/03, który rozpoczęłam znakomicie – w niemieckim Düsseldorfie wygrałam sprint łyżwą – wspomina Norweżka.
Nie było to jednak jej pierwsze spotkanie z podium dużych zawodów. Rok wcześniej, na olimpijskich trasach w Soldier Hollow (tam rozgrywane były konkurencje biegowe w ramach Igrzysk w Salt Lake City) wraz ze starszymi koleżankami sięgnęła po srebrny medal w sztafecie. Dla zawodniczki, która praktycznie nie istniała wówczas w Pucharze Świata było to ogromnym sukcesem.
2002/03
Oprócz wspomnianego zwycięstwa w Düsseldorfie wschodząca gwiazda biegów dwukrotnie stawała na najwyższym stopniu podium. Do tego dołożyła jeszcze trzy inne lokaty w czołowej trójce, a cały sezon zakończyła na 6. miejscu z dorobkiem 508 punktów. Podczas odbywających się w Dolinie Ognia Mistrzostw Świata zdobyła złoto w sprincie i srebro w biegu drużynowym.
– W tym przełomowym okresie trenowałam ze Sveinem Tore Samdalem. Robiłam wówczas bardzo dużo interwałów, co przynosiło znakomite rezultaty – czytamy na MARITBJOERGEN.NO
2003/04
Sezon ten upłynął pod znakiem pierwszego znaczącego sukcesu w „generalce”. Dzięki równym i dobrym rezultatom Bjoergen uplasowała się w tej klasyfikacji na drugiej lokacie. Swoje 1139 punktów zebrała w 24. startach tylko ośmiokrotnie wypadając z pierwszej dziesiątki. Na podium stanęła osiem razy, z czego siedem na najwyższym jego stopniu – te wyniki zapowiadały dobrą formę na Oberstdorf…
2004/05
…w którym rzeczywiście potwierdziła swoją przynależność do światowej czołówki. Na niemieckiej ziemi sięgnęła po pięć śnieżynek FIS, z czego trzy wykonano ze złota. Jej starty były niemal synonimem tamtych mistrzostw, a środowisko wywróżyło ogromne sukcesy na zbliżających się Igrzyskach w Turynie. Całą zimę zakończyła z pierwszą Kryształową Kulą (1320 punktów, bilans 10-2-1). Za fenomenalne można uznać, że punkty te skompletowała w zaledwie 16 startach, w których ani razu nie wypadła poza czołową piątkę.
2005/06
Sezon olimpijski to ponownie triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Od etapowych wyścigów bardziej liczyła się jednak impreza docelowa – Igrzyska we włoskim Turynie. Tam jednak – wbrew oczekiwaniom norweskich kibiców – nie została „królową tras”. Do domu przywiozła zaledwie jedno srebro za bieg na 10 km stylem klasycznym, w którym o ponad 21 s. przegrała z Estonką Kristiną Smigun.
2006/07
Po trudnym sezonie olimpijskim zawodniczki udźwignąć musiały ciężar przygotowań do dalekowschodnich Mistrzostw w Sapporo. Aby być dobrym na japońskiej wyspie Hokkaido, trzeba było mieć formę od początku sezonu. Bjoergen rozpoczęła zimę od wiktorii w Dusseldorfie, a z podium zeszła dopiero 8 grudnia w Davos, gdzie nie wzięła udziału w zawodach. Starty dobre przeplatała złymi i właśnie takie przytrafiły jej się w Sapporo, gdzie nie zdobyła ani jednego indywidualnego krążka. Porażki nie osłodziły nawet dwa brązy za sprint drużynowy i sztafetę. Sezon z niespełna tysiącem punktów zakończyła na drugiej pozycji, jednak był to dopiero początek dołowania norweskiej biegaczki.
2007/08
W sezonie 2007/08 Marit była cieniem samej siebie. Przez cały sezon zdołała zgromadzić zaledwie 690 punktów, co dało jej dopiero 11. lokatę na koniec zimy. Zmęczona, zrezygnowana i załamana sportsmenka tylko cztery razy stawała na podium zawodów. Dołożyła też dwa etapowe zwycięstwa w rozwijającym się Tour de Ski. Każdy Norweg zastanawiał się wówczas, czy coś wreszcie się zmieni. Ich najlepszym zawodnikiem w tym okresie był Tord Asle Gjerdalen (4 miejsce) i Astrid Jacobsen, która była druga za Virpi Kuitunen.
2008/09
Rok mistrzowski, rok decydujący i wreszcie rok rozstrzygnięć. Rok do Vancouver. Tylko 40 km od polskiej granicy, w Libercu spotkali się najlepsi narciarze świata, aby zmierzyć się ze sobą w Mistrzostwach Świata. Marit w dalszym ciągu była na dole. Sezon zły, nieudany i na domiar złego bez żadnego (!) medalu tej imprezy. Zima zakończona na 10. pozycji z dorobkiem 708 oczek. Co najważniejsze, był to także sezon bez choćby jednego pucharowego zwycięstwa.
Także tamten moment kariery wytłumaczyła Bjoergen w internecie: Mistrzostwa Świata w Libercu w 2009 roku był punktem zwrotnym. To tutaj zdałam sobie sprawę, że coś się zmieniło, że muszę wprowadzić zmiany, aby wrócić na szczyt. (…) Zrobiłam całkowitą rewolucję w treningu – zadbałam o zdrowie psychiczne, ale i o równowagę, koordynację, siłę czy technikę. Byłam bardzo podekscytowana rezultatem moich działań, więc…
2009/10
...gdy w grudniu w Rogli wygrałam swój pierwszy sprint od pięciu lat, zdałam sobie sprawę, że jestem z powrotem w grze.
Wylot do Kanady zbliżał się wielkimi krokami. Zawodnicy byli już myślami na tamtejszych trasach. Bjoergen chyba nawet bardziej, bo odpuściła przed docelową imprezą bardzo dużo startów. Wygrała inaugurację w Beitostolen, potem na podium stawała jeszcze w Davos i wspomnianej Rogli. W tym właśnie czasie wybuchła święta wojna między Marit i Justyną. Każdy start był walką o honor. Polka wygrała Tour de Ski (jak i cały sezon), czego bardzo zazdrości jej Bjoergen. – Marzę o tym, aby powtórzyć wyczyn Kowalczyk. W jednym sezonie wygrać Tour, złoto olimpijskie i jeszcze Kryształową Kulę? Coś niesamowitego – chwaliła rywalkę.
Igrzyska były już popisem. Z bilansem (3-1-1) stała się jedną z największych gwiazd tamtejszych zawodów. Rywalki były w cieniu nowej legendy. Zima zakończyła się dla Marit na drugiej lokacie w „generalce”. Zdobyła 1320 punktów aż siedmiokrotnie zwyciężając.
Okres ten zakończyła z honorem – za zasługi dla narciarstwa klasycznego odznaczono ją Medalem Holmenkollen.
2010/11
Jeśli Vancouver było bardzo ważne, to jak określić priorytet Mistrzostw Świata rozgrywanych w stolicy swojego kraju? Świętem. Dla kibiców i zawodników czempionat na Holmenkollen był czasem, gdy liczyły się tylko narty. Tysiące kibiców na trybunach wymusiły dziesiątki tysięcy kropel potu na treningach. Bjoergen się to opłaciło.
Z rezultatami, jakie tamtej zimy miała w Pucharze Bjoergen nie sposób było nie wygrać klasyfikacji. A jednak. Święta wojna kolejny raz pokazała, że nie ma w sporcie nic lepszego, aniżeli walka dwóch tytanów. Marit z dziewięcioma zwycięstwami (i dodatkowo czterema etapowymi) zgromadziła niebotyczne 1578 oczek. Nie wystarczyło, Polka miała ich ponad 2 tysiące.
Nie przeszkodziło to jednak Norweżce w kolekcjonowaniu FIS-owskich śnieżynek. Na pięć startów na świętej górze ustąpiła tylko raz: w biegu na 30 km przegrała z Johaug.
2011/12
Sezon zaczął się świetnie – zwycięstwem w Sjusjøen. Kiedy karuzela pojechała do Kuusamo, Norweżka nie zeszła z podium odnosząc triumf w całym Ruka Triple. Przed Tour de Ski krajowe media od razu zawiesiły na jej szyi złoto. Zawiedli się – po równej walce Bjoergen musiała uznać wyższość swojej rywalki z Polski.
Ich pojedynek nabierał tempa, lecz po Tourze to Polka była w lepszej formie. Co ciekawe, podczas pierwszego w historii Pucharu Świata w Polsce kibice przywitali ją równie ciepło, jak „swoją” zawodniczkę. To nie uskrzydliło Marit, która uplasowała się na 22. pozycji w sprincie i na 2. miejscu na 10 km „klasykiem”. W Lahti druga była jeszcze w biegu łączonym, lecz od tamtej pory (z wyjątkiem jednego etapu finałowego) nie oddała już pierwszego miejsca. Z dorobkiem 2689 punktów (!) odebrała trzecią Kryształową Kulę.
2012/13
Kolejna zima Mistrzostw Świata. Po sukcesie w ojczyźnie i pucharowym cyklu Marit była największą kandydatką do złota. Nie zawiodła. Mimo odpuszczenia znacznej części sezonu (który zakończyła na 4. pozycji) perfekcyjnie przygotowała się do czempionatu w Val di Fiemme. Magiczne miejsce, w którym 10 lat wcześniej sięgnęła po pierwszy medal tej rangi okazało się dla niej szczęśliwe – podobnie jak dwa lata wcześniej Bjoergen tylko raz oddała pierwsze miejsce. Ponownie Theresie Johaug. Z czterema złotymi krążkami wracała do kraju jako bohaterka.
Tak przebiegała rywalizacja w biegu na 30 km stylem klasycznym:
Święta wojna o tron
Kiedy kończy się lato, a sportowa Polska czeka z niecierpliwością na śnieg, podchody rozpoczynają media. Kto w tym roku wygra? Justyna jest w świetnej formie, na pewno zwycięży – Marit znów ciężko trenuje, jest nie do przejścia! Cały ten cyrk trwa mniej więcej do końca marca. Właśnie wtedy milkną echa pucharowej karuzeli i nad narciarskim światem zaczyna panować spokojna, półroczna aura relaksu i wyciszenia. O co właściwie w tym chodzi?
Od kilku sezonów mamy do czynienia z „wojną norwesko-polską”. W batalii tej chodzi mniej więcej o to kto komu nosa utrze. Czy w najbliższej potyczce zrobi to „AstMarit”, czy może „Diesel-Doris”. Tu chodzi o prestiż. Jako, że zdrowy człowiek posiada dwoje oczu, dwa będą również spojrzenia na wynik tych pojedynków.
Oko subiektywne podczas oceny osiągnięć dwóch wspaniałych zawodniczek nieśmiało stwierdzi, że przecież każda wygrana Justyny nad Norweżką jest „wspaniałą wiktorią zdrowia nad oszustwem”. Dodać należy, że oko to patrzy i analizuje w języku Mickiewicza. To przecież Justyna wygrywa wciąż Tour de Ski, Kryształowe Kule i nierzadko pojedyncze wyścigi. Urodzona w Limanowej sportsmenka wytrzymuje też trudy całego sezonu, co nie udaje się zwykle reprezentantce klubu Rognes IL.
Oko obiektywne? Niestety tu wkraczają statystyki. Marit, choć całosezonowych triumfów ma „raptem” trzy, to w pojedynczych triumfach i osiągnięciach bije Polkę na głowę. Urodzona w dzień wiosny 1980 roku zawodniczka w 186 startach aż 91 razy stała na pucharowym „pudle”. Sto punktów na swoje konto dopisała aż 59-krotnie przy 27 wiktoriach Kowalczyk (na 180 prób). Nie inaczej sytuacja wygląda w największych światowych imprezach – Igrzyska to stosunek medalowy 2-2-1 (Marit) przeciwko 1-1-2 (Justyna). Na Mistrzostwach Świata norweżka sięgnęła indywidualnie po 12 krążków, Kowalczyk ma ich na koncie 7.
Marit Bjoergen osiągnęła w biegach narciarskich wszystko, co było do wzięcia. Ma medale Mistrzostw Świata, Igrzysk Olimpijskich, Kryształowe Kule, Mistrzostwa Kraju, a także prestiżowe wyróżnienia z Medalem Holmenkollen na czele. Prawda to dla nas smutna, ale niestety niezmienna – Bjoergen w formie to Bjoergen prawie nie do pokonania. Zdarzają się od tej reguły odstępstwa, jak na przykład rewelacyjny bieg na 30 km w Vancouver, jednakże zwykle to Marit jest górą w bezpośrednich starciach.
Nie oddycha, a wygrywa?
– Tak pogłębiła się jej astma, że musi się poddać intensywnej kuracji – powiedziała w 2010 roku Kowalczyk, przypominając, że jej rywalka leczyła astmę substancją znajdującą się na liście środków dopingowych Światowej Agencji Antydopingowej (WADA). Symbicort, bo o nim mowa to lek wziewny mający na celu ułatwienie oddychania. Na jego stosowanie Bjoergen dostała od FIS specjalne pozwolenie.
– Muszę porozmawiać z doktorem i poprosić, żebyśmy znaleźli astmę i u mnie – mówiła w Vancouver poirytowana Polka.
Kontrowersje wywołuje fakt, iż nagła poprawa wyników norweskich zawodników nastąpiła po nieudanych dla nich startach z MŚ w Libercu na czele. To właśnie po sezonie poprzedzającym kanadyjskie Igrzyska oglądaliśmy wielki powrót do światowej czołówki. Wtedy też większość kadry nagle zachorowała… Kowalczyk jako pierwsza nagłośniła sprawę nie do końca uczciwych praktyk Bjoergen, stąd zimne i ostre relacje między obiema paniami. Oliwy do ognia dolał FIS, który w 2011 roku podjął uchwałę zdejmującą Symbicort z listy leków zakazanych. Od tego czasu każdy zawodnik może wystąpić o pozwolenie na jego używanie bez baczenia na normy i wskaźniki.
– Konkurentki powinny teraz szukać innych wymówek na usprawiedliwienie swoich porażek z królową Marit – ironizowała norweska gazeta Adressa.
Miłośnicy teorii spiskowych mieli swoje pięć minut przy okazji ogłoszenia przez Mistrzynię Świata decyzji o wycofaniu się z Tour de Ski 2012/13. Tuż przed jego rozpoczęciem media poinformowały o kłopotach z sercem najlepszej biegaczki z kraju fiordów. – Podczas treningu jej serce biło nie tak, jak powinno. Prawdopodobnie jednak brzmi to bardziej dramatycznie, niż jest w rzeczywistości – powiedział wówczas trener Egil Kristiansen w stacji TV2. Bjoergen trafiła wówczas na obserwację do szpitala i nie zrealizowała tym samym jednego z głównych założeń sezonu – zwycięstwa w prestiżowym cyklu.
W internecie zawrzało. „Jak jest taką oszustką, to dobrze, że zachorowała – ma za swoje” – grzmiały polskie fora internetowe. Ale to nie wszystko – bardziej wybujałe teorie mówiły o celowym zabiegu ze względu na przekroczone dawki niedozwolonych środków. Gdyby podczas Touru wykryto u Marit doping, nie zrealizowałaby nie tylko marzeń o medalach w Val di Fiemme, ale także o tych z pięcioma splecionymi kółkami.
Jaka jest prawda? Tego nie dowiemy się nigdy, jednak zarówno tłumaczenia sztabu szkoleniowego, komentarze o skutkach brania leków na astmę, jak i te o celowym wycofaniu są jak najbardziej prawdopodobne. Zakopanych kart nie odkryje już raczej nikt.
Można się zastanawiać, można spekulować i trzeba przy tym uważać. I to nie mało – wszyscy doskonale wiemy, że sport już dawno przestał być tylko sportem. Każdy największy zawodnik ma lekarza, który systematycznie bada organizm na wypadek przekroczenia dawek niedozwolonych środków. Te stosowane są wszędzie. Takie rozwiązania stosuje i stosować będzie nie tylko Marit Bjoergen, ale i Usain Bolt, Michael Phelps i wielu, wielu innych legendarnych zawodników. Dziś do tego trzeba wiedzy. Kiedy przestać, jak przyjmować, co to da, jak wyprzedzić WADA (World Anti-Doping Agency) i wszystkich wokół. Choć milczą o tym media, także nasza Justyna miała kiedyś na pieńku z kontrolerami. FIS w 2005 roku zdyskwalifikowała Kowalczyk na dwa lata za stosowanie dexamethasonu. Choć karę później skrócono, fakt zażywania tego środka znacząco nadszarpnął jej wizerunek.
Tak niestety już zostanie – choć sport zawsze będzie przyciągać tłumy, to właśnie one wywierają największą presję na osiągany wynik. Ta lawina nigdy się nie skończy. Bjoergen w swojej karierze być może postępuje źle, ale z drugiej strony ciężko jest nie wykorzystywać okazji, jakie los podkłada nam pod nogi. Dzisiaj każdy chce być najlepszy, najszybszy i najsilniejszy. A my kibice? My możemy tylko płakać.
Bez względu na zawiłości i kontrowersje, według statystyk Międzynarodowej Federacji Marit Bjoergen jest jedną z najbardziej utytułowanych zawodniczek w historii tej dyscypliny.