Nie jest ani Mistrzynią Świata, ani złotą medalistką Igrzysk. Czym zatem zasłużyła na wieczne miejsce w annałach narciarstwa? Poznajcie Petrę Majdič, słoweńską ikonę sportów zimowych.
Na jej szyi zawisły dwa medale światowego czempionatu i jeden krążek olimpijski. Trzeci z nich narciarka wywalczyła w warunkach, które wywołały wielkie emocje. Po pamiętnym wyścigu w Vancouver na zawsze zapisała się na kartach sportowej historii. Uprzejma, miła i niezwykle sympatyczna zawodniczka cechowała się na trasach zaciętością, pasją i zaangażowaniem. Jakimi kryteriami kierować się przy wyborze ikony narciarstwa biegowego? Wystarczy poznać Petrę.
Po medal bez żeber
To był 17 lutego, a nad Whistler Olympic Park świeciło piękne słońce. Słowenka na tę datę czekała cztery lata. Cztery ciężkie lata, w których dzień w dzień w pocie czoła szykowała się do – jak sama mówiła – najważniejszego startu w życiu. Klasowa sprinterka, na szyi której brakowało na to dowodów. W Whistler była faworytką, murowaną. Niestety impreza, choć pełna sportowych emocji, nie była zorganizowana perfekcyjnie. Jeszcze przed odpaleniem świętego ognia ofiarą niedoróbek padł gruziński saneczkarz Nodar Kumaritaszwili. Przy ponad 100km/h wypadł z zakrętu i uderzył w niezabezpieczoną metalową kolumnę. Pięć dni później tylko ręka boska uchroniła przed tym samym Majdič. Podczas rozgrzewki nie zdołała utrzymać się w zakręcie, czego skutkiem był upadek z kilkumetrowej skarpy. Prosto do potoku, w którym więcej było skał niż śniegu. Poturbowana pod wpływem adrenaliny wydostała się z wąwozu, a jej start przesunięto z początku na koniec sesji kwalifikacyjnej. Obolała i wycieńczona uzyskała dopiero 19. czas, a na mecie zwijała się z bólu. Do szatni dotarła na rękach współpracowników. – Przed Igrzyskami w Kanadzie opowiadałam słoweńskim dziennikarzom, że nie mam szczęścia na dużych imprezach – wspominała później.
Każda kolejna runda kończyła się w podobny sposób, jednak jej charakter i zawziętość pozwoliły na dobrnięcie do finału. Awansowała do niego z ostatniego miejsca. To, co wydarzyło się później nadaje się na scenariusz filmu… Sześć pań walczących o medale, sześć szans i nikogo, kto zamierzał ustąpić. Złoto przypadło kosmicznie wówczas biegającej Marit Bjoergen, której plecy kolejny raz obejrzała Justyna Kowalczyk. O brąz narta w nartę do końca walczyły Anna Olsson i właśnie Petra. Ku euforii słoweńskich kibiców i stadionowej publiczności zgarnęła go ta druga. I padła na ziemię. Już po biegu sztab medyczny zdecydował o przeprowadzeniu szczegółowych badań. Okazało się, że wstępne diagnozy nie sprawdziły się. Biegaczka w wyniku upadku złamała cztery żebra i nabawiła się odmy opłucnowej. Po medal pomogli jej przyjść medycy. – Myślę, że w sprincie zdobyłam wcale nie brązowy medal. To jest złoto z diamentami – podumowała nowa bohaterka narodowa.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Wyjątek potwierdza regułę
Na trasach Pucharu Świata pierwszy raz pojawiła się 9 stycznia 1999 roku w czeskim Novym Meście. Nie był to debiut udany, chyba, że 69. lokata kogokolwiek prócz polskich piłkarzy satysfakcjonuje. Pierwszy punkt wywalczyła trzynaście miesięcy później w Falun, a kolejny rok po tej dacie udało jej się wskoczyć na pudło. Od trzeciego miejsca w Asiago rozpoczęła się jej droga ku historii. Dość szybko sztab szkoleniowy zauważył w zawodniczce potencjał szybkościowy. Majdič występowała głównie w sprintach, choć bywało, że potrafiła namieszać w wynikach i na dłuższych dystansach. Do sezonu 2006/07 nie odgrywała większej roli w gronie faworytek, co zmieniło się na Mistrzostwach Świata w Sapporo. Przed ich rozpoczęciem zawodniczka dwukrotnie wygrywała pucharowy sprint, ale jej japońskie srebro odebrano w środowisku jako niespodziankę. Zimę zakończyła tuż za podium.
Rok po tym sukcesie nadszedł kolejny. Tym razem w postaci małej Kryształowej Kuli za sprint, którą Petra otrzymała trzykrotnie. Jej najlepszy czas prypadł na lata 2008-2010. Dwa sezony z rzędu znalazło się dla niej miejsce na podium „generalki” (drugie i trzecie miejsce), czego składową były m.in. dwa podia w Tour de Ski. Na Mistrzostwach w 2011 roku ponownie zgarnęła FIS-owską śnieżynkę. Nie zmieniła się konkurencja, choć kolor ze srebrnego zamienił się w brązowy. Po tamtym sezonie rozstała się z nartami.
Przez całą swoją karierę szesnastokrotnie udało się Petrze zgarnąć sto rankingowych punktów. Wygrywała w ośmiu krajach w różnych sezonach, ale (prawie) wszystkie te sukcesy łączy jeden istotny szczegół – aż piętnaście razy triumf dotyczył rywalizacji sprinterskiej. Wyjątek, przypadek czy jak to by nazwać przydarzył się 14 marca 2009 roku w Trondheim. Nie było to ani 5, ani nawet 10 kilometrów. Słowenka wygrała trzydziestkę!
Petra nad Wisłą pomaga mężowi
Odkąd były trener, a obecnie mąż Petry objął polskie zawodniczki, Majdič ma z naszym krajem sporo wspólnego. Ivan Hudac zaprasza swoją wybrankę na każde zgrupowanie. Jak się okazuje, nie tylko ze względów prywatnych. – Petra jest w zasadzie na każdym zgrupowaniu, ale na krótko. Jeden, dwa dni. Jej obecność bardzo mobilizuje zawodniczki, ona ukierunkowuje je mentalnie. Ja pracuję z nimi na co dzień i czasem pewne sprawy mogą mi umknąć. Petra patrzy na to z boku, ma świeże spojrzenie – zauważa szkoleniowiec. Zdanie Słowenki jest w tej układance bardzo istotne, czego nie kryją członkinie grupy. Autorytet, jakim dysponuje była sprinterka, może znacząco wpływać na jakość treningu, choć ważniejszy zdaje się być raczej aspekt psychologiczny. Kto wie, może w Soczi uda się sztafecie powtórzyć rezultat sprzed czterech lat?
Biega, strzela… może biathlon?
Encyklopedie sportu znają wiele przypadków, w których biegacz zakłada na plecy karabin. Bywało też odwrotnie, na przykład na potrzeby drużyny lub… z braku strzeleckiego talentu. Z powodzeniem w obu konkurencjach rywalizowała Katarzyna Rogowiec, a Magdalenę Gwizdoń łączono ze sztafetą na Soczi. Biathlonowy epizod miała też w swojej karierze Petra Majdič.
Jako członek słoweńskiej armii z powodzeniem reprezentowała kraj na Wojskowych Mistrzostwach Świata. Przez cztery lata wywalczyła na nich sześć medali. Zaskakujące jest to, że tylko jeden był złoty. Zdobyła go za udział w biathlonie drużynowym! Oczywiście zasady tej rywalizacji różnią się od widowiska znanego nam z telewizji, ale fakt faktem jest. To „kobieta pracująca” – żadnej konkurencji się nie boi. Tego nauczyło ją życie, a później armia, o której wypowiada się w samych superlatywach. – Jako członek sportowych jednostek naszej armii czuję zaszczyt z bycia Słowenką. Wojsko od dawna wspierało mnie i moją pracę. To od armii dostałam tak potrzebne sportowcowi wsparcie. To dużo znaczy – mówiła z uznaniem sprinterka.
Obok osoby Petry Majdič nie sposób przejść obojętnie. Z jej oczu bije zapał i energia, a charakterem mogłaby obdzielić pół polskiej kadry. Jako osobowość można porównać ją do Adama Małysza. Zawsze z klasą, zawsze skromnie i zawsze uparcie do celu. Takich ludzi się nie tylko szanuje – im stawia się pomniki.