Dwa lata temu dostałem psa północnego pierwotnego rasy łajka karelska – Sybira. Pies ten przewartościował moje podejście do podróżowania. Obydwaj weszliśmy na nieznany nam teren – zima na dalekiej Północy. W tym roku przyszła kolej na wyprawę do szwedzkiej Laponii.
Jak myślicie, ile czasu zajmie przebiegnięcie na nartach Finlandii od granicy rosyjskiej do szwedzkiej? Autor tej relacji zrobił to w tydzień. Razem z grupą podobnych zapaleńców z 15 krajów świata. Czy było warto? Koniecznie przeczytajcie!
Podczas wakacyjnych podróży nasz redaktor zawitał do Lillehammer. Przeczytajcie co może zainteresować tam narciarza biegowego oraz kogo można spotkać w ośrodku Birkebeineren.
Ciężko uwierzyć, że w tych miejscach jeszcze dwa tygodnie temu biegano na nartach. Jeszcze ciężej, gdy pomyśli się, że odbywał się tu jeden z największych biegów narciarskich świata. Dziś - zamiast nart - w modzie są tu rowery.
Być może przydługa opowieść rozbudziła w kimś niezdrową emocję, by samego siebie wpakować w podobna kabałę. Piszę niezdrową, bo się przeziębić można, portfel niemal do cna opróżnić, z towarzyszem takiej podróży poróżnić, a nawet zapaść na nieuleczalną chorobę – wycieczkocholizm-z-pulkami-po-śniegu. Kto świadom tych ograniczeń wciąż rozważa podobną wycieczkę, niechaj przygarnie garść niefachowych porad.
W Europie istnieje przynajmniej 5 „tuneli" do uprawiania narciarstwa biegowego. Towarzystwo Narciarskie „Biegówki" pod koniec czerwca 2011 roku odwiedziło jeden z nich – w Oberhofie. Oto nasze wrażenia.
Trzeba było łazić pięć dni, żeby doprowadzić się na skraj. Wyjrzeć za krawędź. Dokonać odkrycia... Dzień ostatni. Kuchenka padła, więc chyba musimy się wycofać w jednym skoku do naszego samochodu. Stąd, z Marbu, przez Kalhovd, to nieco ponad 40 kilometrów.
Długo nie mogę zasnąć. Czuję w nogach, że śnieg powoli przysypuje namiot. W głowie kłebią się myśli. Chyba nie skończymy tak jak ci panowie na Spitsbergenie? Tam chociaż są ratownicy, tu na ratunek nie ma szans.
Poranek na podobnych wycieczkach zwykle wygląda tak samo. Człowiek ledwo oko otworzy, wychyli głowę z puchowej mumii, już mu zimno. Trzeba nakopać śniegu do garnka, rozpalić kuchenkę i wsłuchiwać się w szumiący palnik przez godzinę czy dłużej.
Dwa tysiące kilometrów dziesięcioletnim samochodem. Pięć państw. Dwa promy. Dwa i pół dnia w drodze. Wreszcie w niedzielę 4 kwietnia 2010 roku około godziny 15 przypinamy narty do nóg, a pulki do uprzęży.