Nasz czytelnik Mateusz Hyski dzieli się z nami swoimi zmaganiami na trasie najdłuższego polskiego biegu narciarskiego podczas SGB Ultrabiel, który odbył się 16 lutego 2019 roku w Górach Bialskich. Co było dla niego największym problemem, a co dawało motywację i pozwoliło ukończyć dystans 60 km w limicie i dobrej formie, przeczytacie w poniższej relacji.
W 2018 roku była ogromna chęć na dodatkowy start, ale na celowniku była Trans GranCanaria na dystansie 125km. Nie udało się więc stanąć na starcie „Ultrabieli” – najdłuższego maratonu narciarskiego organizowanego w Polsce, który odbywa się w Bielicach. W tym roku „’diabełek” kusił – zostaw to, lecz chęć wykonania kroku więcej i pokonania trasy zwyciężyła.
Słaby trening na nartach, pobieganie weekendowe na biegówkach oraz na nartorolkach w tygodniu – to jednak za mało. Regularne biegi co tydzień na Ślęży też nie są wystarczające. Mimo wszystko staję na starcie w nartach, których nie zdążyłem nasmarować. Mam myśl „czy się wycofywać? – teraz już nie”.
Na bardzo skromnej ale przyjemnej polanie przygotowuje się garstka zawodników. Nie ma tu tłumów jak podczas Biegu Piastów, ale nie o tłumy tu chodzi. Przydzielony zostałem do sektora 2, po wspólnym odliczaniu, jesteśmy już na trasie. Przygotowano tylko dwa tory ale po co więcej – nie za dużo, nie za mało. Przez pierwsze 5 km biegnę z innymi synchronicznie jak w „koreańskich defiladach”, narta per narta, kijek per kijek.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Idzie dobrze do momentu kiedy narta powinna ślizgać się i również pomagać przy odbiciach. Gdy tego nie ma, zaczynają się kłopoty – mam nieodpowiednio przygotowany sprzęt do tego ultramaratonu. Zastanawiam się czy może moja wydolność nie pozwala biec w tym biegu, ale wszystko staje się jasne na płaskich długich odcinkach i lekkich wzniesieniach – narty cały czas hamują, nawet na zjazdach.
Tu gdzie swobodnie powinienem się odpychać kijami muszę zwyczajnie pokonywać dystans klasycznym wolnym biegiem. Takim sposobem spalam za dużą ilości energii i muszę pomyśleć nad sposobem, techniką biegu, by najmniej się męczyć.
Dobiegam do punktu żywieniowego na 12 kilometrze gdzie wypijam duże ilości płynów. Na już mocno rozgrzanym mięśniach dobiegam do zakrętu, za którym nieoczekiwany ostry zjazd. Okazało się później, iż jest on bardzo długi – ok. 5 km. Jest on również bardzo mocno techniczny i kończy się na końcu pętli.
W torze nabieram szybkości z sekundy na sekundę – bardzo szybko prędkość dochodzi do 20-30km/h. Chwilami, podczas zjazdu, narta wyskakuje z toru ponieważ kawałki lodu znajdujące się w torze wyrzucają nartę poza trajektorię toru. Próbowałem jeszcze wszelkimi siłami wejść do toru ponownie ale brak energetyczny doprowadza do upadku. Asekurowałem się jak potrafię ale bezskutecznie – leżę. Na szczęście nikt nie nadjeżdża, szybko wstaje i ogarniam się.
Wow – co za zjazd a to dopiero połowa zjazdu, bo widzę tabliczkę – 2km. Tuż przed końcem pętli wychodzę z jednego zakrętu i bez zastanawiania się trzeba pokonywać następny, równie mocno techniczny – prawie slalom. Po tych zakrętach, na trasie zjazdu pojawia się małe wzniesienie. Mając dużą prędkość, wzniesienie wyrzuca mnie i lecę. Nie nadążam nad koordynacją i kolejny raz stykam się całym sobą z powierzchnią trasy – leżę. Tym razem opuszczam tor i pomiędzy torami dojeżdżam do końca pętli gdzie muszę uzupełnić braki wody w organizmie.
Trasa oraz sprzęt utwierdziły mnie w przekonaniu, że będzie to ciężki bieg, przede wszystkim z uwagi na techniczny profil pętli. Na drugiej pętli już mam świadomość, że jestem wyprzedzany przez zawodników, którzy pokonują ostatnią pętlę. Tutaj już na podbiegu częściej piję wodę Magnezia. Częściej zaglądam do kieszonki po baton energetyczny, a narty? – pomińmy ten szczegół, wciąż zwalniają.
Siła woli kolejny raz wygrywa i dobiegam kolejny raz do punktu żywieniowego z dużym wysiłkiem ze względu na narty. Opanowałem już sposób na sprzęt by móc szybciej się poruszać kosztem innego wysiłku, lżejszego. Sposób częściowo działa, a częściowo nie. Muszę delikatnie podnosić narty do góry całymi nogami. Tracę wiele, ale dystans maleje.
Kiedy widzę tabliczkę z oznaczeniem, „skręt w prawo” oraz siatkę zabezpieczającą, jestem świadom ostrego zjazdu i decyduje się na pokonywanie go pomiędzy torami układając narty w jodełkę. Nogi bolą, lecz koncentracja na trasie by nie upaść rekompensuje wszystko. Wyregulowany oddech oraz dobre wchodzenie w zakręty, a nawet pamiętliwe wzniesienie, kiedy to wyskoczyłem, nie jest już straszne.
Nie powstrzymuję już prędkości. Wręcz poddaję się jej i koordynuję wszystko. Jestem mocno zmęczony. Świadomość zakończenia kolejnej pętli, dodaje dodatkowych sił jak to zawsze przed metą. Ostatnie 20km i meta, dam radę. Pani na punkcie żywieniowym pakuje mi ttzy sztuki batoników Osche za co dziękuję oraz zjadam jeszcze kawałki mandarynek, które zapijam ciepłą herbatą. Wymieniamy kilka zdań z jednym z zawodników na punkcie. „Ten bieg jest zdecydowanie trudniejszy od „Biegu Piastów” – potwierdza inny zawodnik. „Może jeszcze pokusi się Pan o wyprzedzenie kogoś” – ostatnim motywującym zdaniem słyszalnym już w oddali żegnam się z punktem.
Cały czas mam przed sobą zawodnika i delikatnie kusi mnie aby pozostawić go za sobą. Biegniemy tym samym tempem jednak zawodnik z przodu ma przewagę, która na podejściu maleje. Mam siły bądź resztki sił na tymże 5 km podejściu i nie umiem się poddać. Narty się ślizgają już do przodu i tyłu. Pierwszy raz słyszę skuter w oddali z tyłu. Czyżby zamykali trasę? Usłyszałem w tle zapytanie kierującego skuterem „czy wszystko w porządku?”. Odpowiadam – „tak”.
Będąc na prostej u góry, połykam batona, jednego z wielu. Ratuję tym samym, brakującą energię. Co chwilę dojeżdża skuter i widzę na śniegu jego światła. Każdy taki widok motywuje, dodaje mi sił. Nie wiem skąd te siły się biorą, ale nawet w najcięższych elementach trasy mocno wybijam się kijkami.
Ostatnia trzecia pętla. Cały zjazd 5 km decyduję się, tak jak poprzednio, pokonać pomiędzy torami, jodełką. Ten zjazd już nie jest ciężki – złagodniał. 3 km do mety, wszystko staje się lekkie. Prędkość jaka była na tym zjeździe wydaje mi się normalna – mowa o prędkości koło 20-30 km/h. Swobodnie pokonuję zakręty na oblodzonym fragmencie trasy. To już chyba 55 km a organizm się dostosowuje. Ostatnie mocne pociągnięcia kijami do mety, ostatni raz speaker wspomina mój numer. Cisza, kompletna cisza na mecie.
Jak przebiec najdłuższy narciarski maraton z tak mocnym technicznym profilem? Nie dam na to rady, ale zawsze jest coś w środku co nie pozwala go nie ukończyć. Za ten medal bardzo podziękowałem. Byłem przekonany że jestem ostatnim zawodnikiem na mecie, ale potem okazało się, że była jeszcze jednak jedna osoba za mną.
Przez wiele kilometrów biegłem z świadomością, że jestem ostatnim zawodnikiem. Co poczułem gdy miałem na sobie symbol świadczący o ukończeniu tych zawodów? Po prostu ogarniała mnie przez kilka sekund mocna euforia pokonania tzw „nadtrudności”, z którymi nie miałem dotąd do czynienia.
Resztę głębszych uczuć pozostawię dla siebie, ale trzeba przyznać, że jest to ciężka technicznie trasa. Opiewa ona w bardzo długie podejście oraz bardzo długi technicznie zjazd. Realne myślenie nad daną sytuacją umożliwiło mi poradzenie sobie w trudnych warunkach ze sprzętem, który odmawiał posłuszeństwa. Pierwszy raz pokonałem w jeden dzień więcej niż 50 km na biegówkach.
Co zrobisz kiedy sprzęt Cię demotywuje? Czy zejdziesz z trasy? Ten rok od początku jest rokiem podejmowania się cięższych wyzwań i jak na razie zostają one ukończone.
Autor prowadzi bloga okrokwiecej.pl