Wielu narciarzy biegowych, którzy poznali się na obozach nabiegowkach.pl utrzymuje nadal kontakty. Wielu z nich zaprzyjaźniło się. Są też tacy, którzy wspólnie spędzają wolny czas nie tylko na biegówkach, ale także w lecie. Przeczytajcie o rejsie, na który wspólnie popłyneli uczestnicy obozów nabiegowkach.pl razem z Markiem Tokarczykiem – instruktorem narciarstwa biegowego i współtwórcy obozów nabiegowkach.pl.
Udało się zrealizować to, co wymyśliliśmy na obozie sylwestrowym – rejs morski uczestników obozów nabiegowkach.pl. W dniach 10-17 lipca popłynęliśmy w rejs po morzu Tyrreńskim na zabytkowym drewnianym jachcie s/y Jagiellonia. Jacht nie ma żadnych nowoczesnych urządzeń wspomagających pracę mięśni – to swego rodzaju siłownia na wodzie. Mieliśmy trening siłowy na kabestanach, handszpakach i ekspanderach.
Załoga
Kapitan: Joanna Rączka (Balia Team, wielokrotny uczestnik obozów nabiegowkach.pl)
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
I oficer: Krzysztof Grabowski (Team nabiegowkach.pl, Balia Team, wielokrotny uczestnik obozów nabiegowkach.pl)
II oficer: Adaś (przyszły uczestnik obozów nabiegowkach.pl)
III oficer: Krzysiek „Wroński” (przyszły uczestnik obozów nabiegowkach.pl)
I mechanik pokładowy: Marek Tokarczyk (nasz naczelny instruktor narciarski, Team nabiegowkach.pl, Balia Team)
Marta Semiczek (Team nabiegowkach, Balia Team, wielokrotny uczestnik obozów nabiegowkach.pl)
Kasia „Kukułeczka” (Balia Team)
Ewa (uczestnik obozu nabiegowkach.pl)
Ania (Balia Team, kilkukrotny uczestnik obozów nabiegowkach.pl)
Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu
Zaczynamy rejs w Trapani. Upał. Dzielimy się na wachty, druga wachta z pomocą pierwszej ma iść po zakupy, ale w ferworze okazuje się, że po zakupy poszli sami panowie oficerowie. Tymczasem trzecia wachta – Wroński i Marek – Nieustraszeni Pogromcy Bucołapek (bucołapka to pułapka, nie wiesz co, gdzie i kiedy? może cię zaskoczyć !!! na nartach nie występuje, bo na nich po obozach nabiegowkach.pl nic nie może cię zaskoczyć, chyba że pogoda) zabierają się do naprawy instalacji elektrycznej. Praca wre, mijają godziny. Czekamy. Coś byśmy zjedli, za rogiem pizzeria zachęca, a chłopaków jak nie było, tak nie ma. W końcu wracają – rozanieleni. Jakieś zakupy wiozą w wózku ze sklepu, ale czy na pewno kupili to, co trzeba? Nie wiadomo, trudno się z nimi porozumieć, coś niewyraźnie opowiadają, przegrzały się synapsy od tego skwaru? Mówią, że chłopcy odchodzą z naszego puebla, bo za tym pustym stepem miasto jest ogromne, ukochana, to jest nasz ostatni wieczór. W końcu udaje się zrozumieć, że nasi koledzy całkowicie stracili głowy dla pięknej Pameli, która motylki miała siną farbą na piersiach wykłute. Jutro o świcie idziemy w świat, głód wypędza nas z tego pustego stepu, na którym rosną tylko kolczaste opuncje.
Rano wychodzimy – Pamelo, żegnaj! Płyniemy na Usticę. Ładnie wieje, przygotowujemy mniejszego foka, niezła okazja do ćwiczeń równowagi, bo na dziobie już nieźle buja. Rano wywołujemy port przez UKF-kę, niestety, odmówili nam zgody na wejście. Jest niedziela i marina pełna, a nasz jacht troszeczkę duży – 14 metrów długości. Trudno, nie to nie. Wyznaczamy kurs na Castellammare del Golfo. W południe flauta, zrzucamy żagle i kąpiemy się w otwartym morzu.
Na scenie antycznego teatru
Stoimy w Castellammaro. Musimy uzupełnić zakupy, odpocząć i pozwiedzać – niedaleko jest Segesta – park archeo ze starożytną świątynią i amfiteatrem. Jedziemy oglądać. Droga do teatru jest długa, pod górę i w pełnym słońcu, trzeba przyznać, starożytni kulturę mieli na wysokim poziomie. Niektórzy rezygnują, ale większość z nas dociera na miejsce – oczywiście wieloskokami i imitacją, ale tym razem bez kijów. Dla najszybszych nagroda, udaje im się obejrzeć fragment próby „Antygony”, jeden aktor nawet wygłasza swoją kwestię po polsku. Amfiteatr ma znakomitą akustykę, aktorzy mówią bez mikrofonów, a doskonale słychać ich w najwyższych rzędach. Po opuszczeniu sceny przez aktorów, ich miejsce zajmuje Marek i zapowiada sztukę „Adaś wychodzi z cienia”. Adaś nie tylko wyszedł z cienia, ale nawet zatańczył, a zgromadzona publiczność nagrodziła go wielkimi brawami. Warto było przemęczyć się w tym upale, żeby to zobaczyć.
Kukułeczka kuka
Następny postój – wyspa Levanza w archipelagu Egadów. Zamierzaliśmy stanąć na kotwicy, ale są bojki. Okazało się, że z uwagi na występowanie na dnie chronionej rośliny, postawili bojki, żeby nie niszczyć jej kotwicami. Cały archipelag jest rezerwatem przyrody. Stoimy więc na bojce, dmuchamy ponton i pływamy wokół łódki. Marek trenuje na ekspanderach podwieszonych do masztu. Nikt poza nim w tym upale nie ma na to siły. Uwaga, meduzy! Jedna sparzyła Ewę, druga Krzyśka. Poszkodowanych skrapiamy sokiem z cytryny. Wieczorem śpiewająco opróżniamy nasze zapasy wina. Oczywiście, w repertuarze nie mogło braknąć „Kukułeczki”, naszego hymnu z obozu Nordic Walking Duszniki 2014. A całe morze dookoła jest naszą balią (co to jest balia, patrz relacja na portalu z naszego „baliowego” obozu w Dusznikach).
Ojciec chrzestny
Ostatni dzień rejsu, z wyspy przechodzimy do Trapani, to ostatnie 10 mil żeglowania. W Trapani przystępujemy do klarowania jachtu, chcemy oddać go następnej załodze w stanie takim, w jakim sami chcielibyśmy go dostać. Marek rozkręca i smaruje wszystkie kabestany (to takie grzechotki jak przy nartorolkach) i robi porządek w bakistach (to takie skrytki, jak na narty, kije, smary i pokrowce). Przychodzi do nas z wizytą kurtuazyjną Don Arturo – głowa Rodziny rządzącej w marinie, stoczni remontowej i pobliskim sklepie żeglarskim. Dystyngowany starszy pan bez słowa pokazuje, że chciałby się z nami napić. Marek polewa mu ciepłej śliwowicy. Zamieramy w oczekiwaniu, ale Don Arturo, jak przystało na prawdziwego capo di tutti capi, z kamienną twarzą wychyla kielich i z uznaniem kiwa głową. Patrzymy na niego z szacunkiem, Marek leje mu piwo na przepitkę. Don Arturo wypija, a my wiemy, że właśnie oddaliśmy się pod opiekę Rodziny i na tej wyspie nikomu z nas włos z głowy nie spadnie.
NIE MA TO JAK NA BIEGÓWKACH I ŻAGLÓWKACH!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!