Pochylam głowę i przepraszam za pesymizm. Do ostatniej chwili nie wierzyłem, że Bieg Piastów organizują cudotwórcy.
Od samego początku byłem bardzo sceptyczny w kwestii organizacji Biegu Piastów przy takiej pogodzie. Przecież ani to zima, ani lato, a wiosnę to i tak mamy od kilku miesięcy. Takie to nic – myślałem. Bieganie po kałużach, na kamieniach i w okolicznościach przypominających zawody Pucharu Świata w Mediolanie (tak, tak – robili tam kiedyś sprint) to nic fajnego. Czułem dodatkowy niesmak na wieść o odwołaniu mojego ukochanego dystansu łyżwą. Tym bardziej wkurzyłem się, gdy ogłoszono, że wszystkie trzy biegi klasykiem przeprowadzone zostaną w identycznej konfiguracji. Szok. I nieubłaganie nadchodząca odwilżowa nuda.
Dość długo egzystowałem w tej egoistycznej opinii. Nie trafiały do mnie żadne argumenty, a tym bardziej te mówiące o silnej potrzebie rywalizacji czy działaniu na przekór pogodzie. Do Jakuszyc nie pojechałem, bo robić sobie wycieczki tylko po to, by obejrzeć ten taniec na wodzie, to strata i czasu, i pieniędzy. Nie chciałem oglądać jak moja ukochana dyscyplina sportu się topi (dosłownie). Nie chciałem patrzeć na te ślizgi, które zbyt często miały wdawać się w pocałunki z wystającymi kamieniami. Takich powodów mój negatywnie nastawiony mózg znalazł sobie całe mnóstwo. A teraz, cholera, żałuję. Piękne zdjęcia, uśmiechy uczestników i same pochlebne opinie na temat walki, jaką stoczyli ludzie nart. Zdziwiłem się, że do Jakuszyc mimo tak okrojonego dystansu przyjechali zeszłoroczni dominatorzy: Benjamin Seifert i Toni Escher. To najlepiej pokazuje, w jak dużym błędzie byłem.
Na samym początku powinienem kilka osób przeprosić. Narciarzy, którzy mimo wszystko zdecydowali się na udział w tym pięknym przedsięwzięciu. Operatorów ratraka pracującego z najwyższą precyzją, by przypadkiem nie dokopać się do ziemi. Załogę techniczną, która przez kilka dni mozolnie ustawiała balony, barierki, flagi i inne przepiękne bibeloty. Ale najmocniej to muszę przeprosić ludzi Stowarzyszenia „Bieg Piastów”. Tylko i wyłącznie dzięki ich zaparciu, w Izerach można było pościgać się na nartach. Determinacja tej ekipy doprowadziła do całodobowego chuchania na resztki białego puchu, wydawania przejrzystych komunikatów, ustawiania startu, mety, planowania, przekładania, przewidywania… po prostu pęka głowa. Tyle tego jest.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Co niesie za sobą fakt, iż Jakuszyce się nie poddały? Czy nasza pozycja w Worldloppet może się nieco wywindować? Może na to wskazywać m.in. to, iż pozwolono, by narciarze dostali za swój udział pieczątki do paszportów. Czy dostaniemy jeszcze FIS Marathon Cup? Bez wątpienia – przegrać z naturą to żadna hańba, a przecież w Izerach wojnę zwyciężyli. W przeciwieństwie do Izerskiej 50. czy maratonu w estońskim Tartu, gdzie zupełnie zrezygnowano ze ścigania. Bardzo ciekawie sprawę przedstawiła mi organizatorka cyklu SNS, Beata Lepka. Stwierdziła, że taka zima, taka walka z wiosną i straty, które poniósł rynek mogą pozytywnie odbić się na przyszłości dyscypliny. Jak mówi, ludzie nart dostali lekcję pokory.
Głupio mi, że jako dziennikarz narciarstwa klasycznego spisałem na straty tak udaną imprezę. Głupio mi, że nie uwierzyłem w czarodziejską moc ludzi Biegu Piastów. Zrobili wszystko, by na Polanie Jakuszyckiej mogli spotkać się znajomi sprzed lat, konkurenci z innych tras, a także osoby, dla których „Piasty” to coś więcej niż tylko zawody. A przetarcia i wystające kamienie? Kto to będzie pamiętał…