Czy narciarstwo biegowe w Polsce zawsze będzie skazane na porównania do narciarstwa zjazdowego? Czy biegówki to tylko „zjazdówki” dla ubogich? Czy media mainstreamowe chcąc promować bieganie na nartach, faktycznie mogą szkodzić dyscyplinie?
Narciarstwo biegowe staje się popularne, temu trudno zaprzeczyć. A tym, co jest modne, interesują się dziennikarze, także piszący dla tzw. mediów mainstreamowych. Duże wydawnictwa zazwyczaj przypominają sobie o biegówkach, gdy spadnie pierwszy śnieg.
To dobrze, że o nartach biegowych wspomina się już nie tylko na branżowych forach internetowych, ale przeciętny zjadacz chleba może przeczytać o nich w swojej ulubionej gazecie codzienniej. Dzięki temu sport, albo przynajmniej świadomość jego istnienia, stają się bardziej powszechne. Redakcja nabiegowkach.pl z przyjemnością odnotowuje każdy kolejny tekst, program, czy audycję radiową wychwalającą biegówki.
Choć autorom tekstów i materiałów o narciarstwie biegowym przyświeca dobry cel, to często argumenty, które w ich opinii przemawiają za spróbowaniem tej dyscypliny, przewijają się w kółko w większości materiałów. W dodatku mam spore wątpliwości, czy ich przywoływanie naprawdę służy dobru naszej ulubionej dyscypliny.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Biegówki to młodszy kuzyn zjazdówek
Za każdym razem narciarstwo biegowe porównuje się do narciarstwa zjazdowego. Najczęściej autorzy tekstów sami nie biegają na nartach, a sport ten potrafią przedstawić tylko na zasadzie porównań do narciarstwa alpejskiego. Zakładają, że czytelnik wie niemal wszystko o nartach zjazdowych, przez co łatwiej będzie mu wyobrazić sobie tę „nową” dyscyplinę. A przecież to narciarstwo biegowe jest najstarszą konkurencją sportów zimowych!
Często czytamy, że do narciarstwa biegowego narty są dłuższe i węższe, niż do zjazdowego, a w zimowych alpejskich kurortach słynących z baz do zjeżdżania na nartach, zawsze znajdziemy też oświetloną trasę na biegówki, na której wieczorem możemy pobiegać, gdy mamy już dość zjeżdżania.
Fakty i argumenty prawdziwe i słuszne. Tyle, że narciarstwo zjazdowe i biegowe to dwie różne dyscypliny sportu, które łączy tylko to, że uprawia się je na śniegu z „deskami” przyczepionymi do stóp. Porównania przedstawiające biegówki zawsze na tle „właściwego” sportu, jakim są zjazdówki, z góry stawiają narciarstwo biegowe na tej niższej, gorszej pozycji.
Oszczędności
Argument przemawiający za biegówkami, który jak kalka pojawia się niemal w każdym materiale przekonującym o zaletach tej aktywności, to oszczędności. Oczywiście oszczędności w stosunku do…. znów narciarstwa zjazdowego. Czytamy, że nie trzeba korzystać z wyciągów (oszczędności na karnetach) i dojeżdżać daleko na stoki (oszczędności na paliwie i parkingach), bo na nartach można biegać…. nawet koło domu. Można, sami o tym pisaliśmy, ale nie można sprowadzać narciarstwa biegowego tylko do tego.
Promotorzy biegówek, którzy wyraźnie sami nigdy nie mieli tych nart na nogach, zapominają, że na nizinach w Polsce przez większość zimy śniegu brak, a jeśli nawet spadnie, to jest go zaledwie kilka centymetrów i leży co najwyżej kilka tygodni. Spacerowanie na nartach po kopnym śniegu trudno też nazwać sportem i bieganiem. Dlatego znakomita grupa amatorów narciarstwa biegowego, która pokochała tę sportową aktywność, co weekend dojeżdża nawet po kilkaset kilometrów w rejony górskie na profesjonalnie przygotowane trasy.
Zastanawia mnie też, dlaczego koszty biegania na nartach porównuje się do kwot wydawanych na nartach zjazdowych, a nie np. do turystyki górskiej, kolarstwa, czy biegania, choć te ostatnie mają więcej podobieństw jeśli chodzi o zalety sportu, środowisko, w którym się je uprawia, charakteru wysiłku, wykorzystywanych grup mięśniowych, czy cech osobowościowych uprawiających je osób. Może dlatego, że w porównaniu np. z bieganiem, bieganie na nartach już tak oszczędne nie jest?
Biegówki – tylko na giełdzie
Czego dowie się czytelnik z tradycyjnego tekstu o zaletach narciarstwa biegowego? Zawsze przeczyta, że „sprzęt do biegania na nartach można kupić na giełdzie już za kilkaset złotych”. Rozumiem intencje autorów takich argumentów, które są słuszne. Z pewnością chcą przekonać niezdecydowanych, że nie trzeba inwestować dużych kwot, aby spróbować i przekonać się. Szkoda tylko, że w tych pisanych jak od kalki tekstach, brakuje informacji, że w Polsce istnieją też sklepy specjalistyczne, w których można kupić nowy, wyrafinowany sprzęt z najwyższej półki i ubrać się jak wyczynowi zawodnicy, których widujemy w relacjach z Pucharu Świata.
Nigdy nie spotkałem się z tekstem przekonującym do uprawiania narciarstwa zjazdowego, w którym napisane byłoby, że to fajny sport, bo na giełdzie można kupić kilkunastoletnie narty zjazdowe za kilkaset złotych. Nie natknąłem się też na artykuł wychwalający pozytywne cechy kolarstwa górskiego, w którym ktoś przywoływałby jako zaletę „niski próg wejścia”, bo przecież „rower górski” można kupić nawet nowy za 300 zł w supermarkecie.
Autorzy tekstów o biegówkach, sugerujący zakup pierwszego kompletu nart na giełdzie, nie mają świadomości, że te porady wyrządzają więcej szkód niż pożytku. Po pierwsze na giełdzie nikt nie dobierze początkującej osobie nart. Z kilku powodów, bo się kompletne nie zna i z kilku kompletów wysłużonych, starych nart, trudno coś sensownego wybrać. Po drugie, narty sprzedawane za „stówkę” na giełdach, to często modele sprzed kilkunastu lat, które dawno straciły elastyczność, były źle magazynowane, a ich drewniane rdzenie albo zjadły korniki albo już spróchniały. Po trzecie wreszcie, do wiązań zamontowanych na tych starych nartach często nie produkuje się już butów, co skazuje ich nabywcę do karkołomnego poszukiwania starych, wysłużonych, wielokrotnie przemokniętych i przepoconych „trzewików”.
W ogóle mam wrażenie, że media lubują się w wizerunku narciarza biegowego – ubranego w stary ortalionowy dres odludka, człapiącego po lesie na nartach po dziadku, w skórzanych butach i najlepiej jeszcze z bambusowymi kijami. A zjazdowcy to opaleni, uśmiechnięci ludzie w najmodniejszych, kolorowych, zaawansowanych technologicznie i oczywiście drogich kombinezonach.
Czy obraz narciarza biegającego w ubraniu i sprzęcie z ubiegłego wieku zakupionym na giełdzie, jest dla ciebie, drogi czytelniku, zachęcający? Czy kreowanie takiego wizerunku służy rozwojowi dyscypliny? Czy osoba aktywna, która lubi sport, nowe wyzwania, przekona się do biegówek, jeśli wyczyta, że sprzęt jest najmniej ważny i może to być stary komplet z giełdy?
Wbrew pozorom osoby, dla których sport, świeże powietrze i zdrowy tryb życia to życiowe priorytety, to często dorośli ludzie, o ustabilizowanej sytuacji życiowej, w szczycie kariery zawodowej, także uprawiający już inne sporty, w tym kolarstwo, triathlon, kajakarstwo, czy biegi uliczne i górskie. Takie osoby więcej przyjemności znajdą w dobraniu nowoczesnego sprzętu do biegania na nartach, niż z kolekcjonowania wysłużonego „złomu”, pamiętającego jeszcze sukcesy Józefa Łuszczka.
Czy te wszystkie wymienione powyżej i krytykowane argumenty z powszechnej prasy nie są słuszne? Ależ nie, to wszystko szczera prawda. Biegówki są tańsze niż zjazdówki pod wieloma względami. Ale gdy niemal we wszystkich tekstach pojawiają się głównie te same argumenty, a czytelnik, który sam nie ma jeszcze swojego zdania, przeczyta kilka takich tekstów, to podświadomie wyrabia sobie przekonanie, że biegówki to sport dla ludzi, których nie stać na zjazdówki. A dobrze wiemy, że to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Moim zdaniem takie przedstawianie sprawy czyni więcej szkody niż pożytku.
Wierzę w dobre intencje autorów tekstów, których zamiarem jest promowanie narciarstwa biegowego. Apeluję jednak: odróbcie zadanie domowe. Zamiast powtarzać w kółko te same argumenty, znajdźcie prawdziwe pozytywne cechy narciarstwa biegowego. Tych jest cała masa, znajdziecie je choćby w tekstach na tym portalu. A może sami przypniecie choć na chwilę narty i odkryjecie jaką dają frajdę, a potem opiszecie swoje wrażenia bez odnoszenia się do nart zjazdowych? Wierzę, że to potraficie. Dzięki temu, faktycznie przekonacie swoich czytelników, że biegówki to sport, którego warto spróbować. A jak wiemy, kto raz spróbuje, najczęściej chce biegać na nartach więcej i jeszcze więcej.
Problem po części generujecie sami próbując zawłaszczyć całą szeroką gamę narciarstwa nordyckiego jednym hasłem „biegówki”. Już kilka moich komentarzy dotyczyło tego zjawiska. Takie ubogie i upraszczające słownictwo buduje świat narciarski czarno-białym z podziałem na zjazdówki i biegówki. A to jest niepoprawny obraz świata. Przykładowo w rodzinie nordyckiej (wolna pięta), do której należą narty biegowe także istnieją zjazdówki, które się używa na przygotowanych trasach z wyciągami. A zaliczanie części typów nart turystycznych z tej rodziny (przede wszystkim XC/BC) do „biegówek” to poważne nieporozumienie. Owe kilkunastoletnie „biegówki” do kupienia na giełdzie za kilkadziesiąt złotych, o których pisze i na które narzeka autor artykułu to tzw. narty touringowe – rekreacyjne/turystyczne biegówki na łatwy teren i ubite trasy. Na tych nartach w rzeczywistości wcale się nie biega tylko chodzi, szura, bądź jeździ. I do tego celu, do lekkiej turystyki i rekreacji, taki sprzęt za takie pieniądze jest zupełnie wystarczający. Natomiast narty do biegania, o które autorowi chodzi to narty w angielskiej nomenklaturze zwane „racing” i te to już owszem wyższy „prów wejścia”. A wracając do początku, „biegówkami” powinny być nazywane tylko te dwa typy nart, które wymieniłem. Biegówki mają swoją reprezentację turystyczną/rekreacyjną i zwie się ona touring. No i na tym koniec. XC/BC i dalej to już nie „biegówki”! Oszczędźcie Nansenowi i Zaruskiego ciągłego przewracania się w grobie ;).
dracono, a może napiszesz tekst o podziale nart biegowych? Dla mnie „biegówki” to po prostu potoczne określenie na narty, które służą do biegania i marszu. Nie ma ścisłej granicy stosowania tego terminu, zwłaszcza, że jak powiedziałem, określenie jest potoczne. nabiegowkach.pl ma służyć wymianie zdań i opinii, a także dzieleniu się wiedzą. Jeśli masz tak szczegółowe informacje, to napisz to w postaci kompletnego artykułu, skorzystają na tym wszyscy.
Free your heel, free your mind – to taka sentencja dobrze znana w środowisku telemarkowym, o którym wspomniał Dracono, nie nazywając tego po imieniu. I zarówno ten co pomyka założonym śladem w np. Jakuszycach, jak i ten co „kręci” telemarki na równo wyratrakowanych stokach stacji narciarskiej oraz ten co pomyka na „śladówkach” leśnymi dukatami na Mazurach – mamy wspólne korzenie i … podobne potrzeby. Tak naprawdę, bez całej cywilizacyjnej infrastruktury narciarskiej jesteśmy w stanie cieszyć się niczym nie skrępowana wolnością. Wystarcza nam odpowiednia warstwa białego puchu i… możemy pomykać na swoich nartach. 🙂 A co zrobią „alpejczycy” na swoim sprzęcie jak wyciągi staną. Nic!!!
Myślę, że nie ma co się martwić o niski poziom artykułów w prasie dotyczących narciarstwa… biegowego. Niech piszą, niech dużo piszą , nawet małe bzdurki o sprzęcie za kilka stówek z Alle…drogo. Wbrew pozorom, to ma swoje przełożenie w realu. Co chwilę odnajduję w sieci, że w miejscowości „XYZ” przygotowano trasę biegową. Dwa, trzy, pięć kilometrów. DOBRZE!!!. A jak ktoś nie chce adrenaliny startowej na „Biegu …. ” niech sobie kupi sprzęt typy BC i pomyka leśnymi duktami 🙂 Wrażenia bezcenne a za sprzęt zapłaci kartą ….;). Nie bądźmy biegówkowymi „talibami”. Im nas więcej, tym dla nas lepiej. A nazewnictwo, sprzęt to elementy drugoplanowe. 🙂
Michale Rolski, autorze artykułu: SławekPS napisał dokładnie to, co ja mam na myśli w tej sprawie 🙂