Historię narciarstwa poznajemy coraz lepiej, coraz głębiej sięgając w mroki dziejów i co rusz dziwiąc się od jak dawna człowiek używa nart i jak bardzo potrzebny i rewolucyjny był i jest to wynalazek. A jakie były początki narciarstwa biegowego w śląskich Sudetach?
U podstaw narciarskich dokonań naszych przodków nie leżały ani odkrywcza chęć sprawdzenia co czai się za widocznymi na horyzoncie górami, ani czysto rozrywkowa potrzeba paru chwil na świeżym i mroźnym powietrzu. Sportowy aspekt narciarstwa również nie determinował rozwoju ani powszechności narciarstwa. Ludy zamieszkujące obszary, na których zimy były długie i śnieżne wykorzystały więc narty do tego aby móc się przemieszczać między osadami, aby sprawnie poruszać się w czasie polowania, szybciej uciekać przed wrogiem, szybciej roznosić wiadomości.
Z czasem jednak zabawa, rozrywka i rywalizacja dały znać o sobie, a narciarstwo na tyle okrzepło, rozwinęło się i spowszedniało, że gdzieś w końcu przeprowadzono pierwsze zawody, ktoś je wygrał, ktoś skoczył na nartach najdalej, zjechał i pobiegł najszybciej.
Na ziemiach polskich również w końcu przyszedł czas na pionierów narciarstwa, które w swoich prapoczątkach nierozłącznie związane było z przemieszczaniem się na nartach. W dziewiętnastowiecznej Europie pojawiły się z ciekawości i przypisanej do ludzkiej świadomości, chęci odkrywania nowych doznań i pokonywania kolejnych, klimatycznych i geograficznych barier.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Z Norwegii do Polski i na Śląsk
Gdy pierwsze narty pojawiły się w nowożytnej Europie, dotarły także do Polski. Początki polskiego narciarstwa to najpierw Karpaty Wschodnie, dziś leżące na Ukrainie, a potem Tatry, na których, siłą rzeczy i wskutek katastrofy II wojny światowej, spoczął później ciężar rozwoju polskich sportów zimowych.
To zresztą ciekawe i smutne zarazem – rozwój polskiego narciarstwa w Czarnohorze i Gorganach zatrzymał się na zasiekach z drutu kolczastego w przygranicznej strefie wewnątrz Związku Radzieckiego. Tatrzańscy i małopolscy narciarze po wojnie najpierw musieli na nowo nauczyć się żyć w powojennej i socjalistycznej rzeczywistości (wielu końca wojny nie doczekało, np. wykorzystując swe umiejętności jako kurierzy na przemytniczych i konspiracyjnych szlakach oraz działając w partyzantce), a w pozostałych pasmach górskich, zwłaszcza na przyłączonym do PRL Dolnym Śląsku wiatr hulał tymczasem po opuszczonych schroniskach, narty pod koniec wojny trzeba było oddać na potrzeby Wehrmachtu, lokalną ludność stopniowo wysiedlano, a polskim osadnikom nie w głowie były narciarskie zabawy.
W zasadzie ta sama tragiczna historia i ta sama wojna brutalnie zahamowała rozwój sportów zimowych i turystyki we wszystkich górach od Prutu i Czeremoszu po Odrę. Na obszarze tym zmieniały się granice, powstawały i upadały nowe państwa, migrowały setki tysięcy ludzi, zmieniały się nazwy miast i wsi oraz języki, którymi posługiwała się ludność. Zmieniała się kuchnia, świąteczne obyczaje, stroje i religie, ale jedno pozostało bez zmian – góry.
Historią narciarstwa, w szczególności wędrownego i biegowego na terenie śląskich Sudetów warto się zająć choćby dlatego, że to również nasza, polska historia i jesteśmy jej spadkobiercami i kontynuatorami. Spróbujemy więc się przyjrzeć owej historii do momentu, w którym nagle wszystko się tragicznie skończyło i od którego trzeba było jeszcze sporo poczekać, aby zaczęło się na nowo – już w zupełnie innym kraju. Do momentu, w którym skończyło się piekło II wojny światowej, a zaczęła wędrówka ludów i granic, nastała nowa rzeczywistość i rozpoczął się nowy rozdział tej wspólnej sudeckiej opowieści – pisanej już przez Polaków.
Zaczęło się w Karkonoszach
Ta część historii o pierwszych śmiałkach przemierzających na nartach targaną mroźnym wichrem karkonoską grań, o pierwszych zawodach organizowanych w Karpaczu czy w Szklarskiej Porębie i rajdach narciarskich w Górach Sowich i Bystrzyckich pozostaje, mimo wszystko, chyba wciąż mniej znana niż wyczyny prehistorycznych narciarzy skandynawskich i syberyjskich. A przecież to wszystko działo się tak blisko i tak niedawno…
Trudność podstawowa w poszukiwaniach źródeł, świadków i dokumentów to oczywiście wojenna i powojenna zawierucha, ale również długo pokutująca w Polsce Ludowej niechęć i wrogość do niemieckiej spuścizny, tradycji i kultury. Nawet gdyby tego zjawiska w naszej rzeczywistości nie było, to wciąż zadanie nie jest łatwe: Niemcy wyjechali, najstarsi mieszkańcy górskich miejscowości, którzy w Polsce zostali, umarli, archiwa i kroniki zaginęły, sprzęt sportowy został zniszczony lub rozszabrowany. Część schronisk górskich spłonęło, część zniszczono, szlaki zarosły, a stoki zdziczały. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych współczesny Dziki Zachód (taki na miarę naszych czasów i możliwości) nie znajdował się w otoczonych romantyczną legendą Bieszczadach, ale właśnie tu – na Dolnym Śląsku.
Ludność niemiecką wysiedlano falami do połowy lat pięćdziesiątych, mit Ziem Odzyskanych działał i wabił nie tylko osadników z centralnej Polski, zachodniej Ukrainy i Białorusi, ale również różnej maści awanturników, poszukiwaczy przygód i zwykłych szabrowników. Nikomu nie było w głowie przeczesywanie śląskich strychów w poszukiwaniu nart i szukanie rogatych sań w stodołach i szopach. Wtedy w cenie były meble, porcelana, obrazy i zegary…
Część miejscowości nigdy już nie odzyskała dawnego blasku, wiele miejsc ponownie się wyludniało, bo przybysze z mazowieckich nizin nie ze swej winy nie potrafili gospodarować w trudnych górskich warunkach, pensjonaty i wille niszczały, skocznie narciarskie zapadały się i zarastały, tory saneczkowe porastał las.
Ktoś przecież musiał być pierwszy
Z całą pewnością już w XVII wieku myśliwi, leśnicy i drwale w Karkonoszach używali rakiet śnieżnych. Pojawiają się one dość często w różnego rodzaju opisach i relacjach – choćby Johannesa Praetoriusa czy Johanna Timbecka. Mnogość tego rodzaju tekstów świadczy o popularności i dostępności rakiet, a także o ich powszechności o mroźnych i śnieżnych zimach. Wprost mówi się, że drogi i ścieżki są nieprzejezdne i niedostępne nawet dla wprawnych piechurów, a w wyższych partiach gór drogę wskazują wysokie tyczki.
Kto jako pierwszy ruszył w Karkonosze na nartach? Wśród na wpół już legendarnych postaci trudno dziś wskazać jednoznacznie tego pierwszego, ale kilka osób i kilka wydarzeń z pewnością zasługuje na uwagę. Oto Franz Pohl (1813-1884), dyrektor huty szkła „Józefina” w Szklarskiej Porębie przywozi parę nart z Berlina. Narty te miały mieć ok. 1 metra długości i szerokość ok. 15 cm. Czy i jak je wykorzystywał, do końca nie wiadomo. Pojawiają się jednak wzmianki o tym, że jeździł na nich w okolicach Szklarskiej Poręby i Harrachova. Istnieje również przekaz wedle którego Pohlowi przysłano w roku 1850 narty z norweskiej Christianii.
Natomiast ok. roku 1880 pojawiają się u stóp Karkonoszy legendarne trzy pary nart pochodzące z Laponii. Ich właścicielem staje się jeleniogórzanin Richard Krause. Narty były długie i wąskie – przeznaczone najpewniej do biegów i przemierzania płaskich przestrzeni. Nic dziwnego, że nie sprawdziły się w karkonoskich warunkach, ale Krause na pewno wybrał się na na nich do czeskiej Petrovki, skąd udało mu się zjechać do Jagniątkowa.
Ten, zdawać by się mogło, mało znaczący wyczyn wydaje się być przełomowy w dziejach śląskiego i karkonoskiego narciarstwa: po raz pierwszy w historii (przynajmniej tej udokumentowanej) narciarz odbył narciarską wyprawę na grzbiet karkonoski, skąd dokonał pierwszego, historycznego zjazdu. I dokonał tego na nartach, które uznać można za pierwowzór współczesnych nart biegowych. Wydarzenie to miało miejsce w 1885 roku, choć niektórzy ten wyczyn na tych samych lapońskich nartach przypisują prof. Paulowi Regellowi i datują go na rok 1886.
Kolejne głośne z karkonoskich nazwisko należy do Oskara Vorwerga, który od roku 1890 doskonalił się w Karkonoszach w trudnej sztuce uprawiania zimowego szaleństwa. Wcześniej uczył się narciarstwa w Norwegii i te doświadczenia – również sprzętowe – pozwoliły mu stać się prawdziwym prekursorem miejscowego narciarstwa. Pierwsze potwierdzone i opisane wycieczki na sprowadzonych z Norwegii nartach odbywał już zimą roku 1889.
Wchodził na nartach na karkonoski grzbiet, wędrował nim i odbywał długie zjazdy, np. z Petrovki do Cieplic. Vorwerg zdobył też na nartach Śnieżkę, skąd zjechał aż do Kowar, a to wydarzenie również przeszło do historii, było bowiem pierwszym potwierdzonym wejściem na nartach na najwyższy szczyt Sudetów. W wyprawach towarzyszyli mu często zaprzyjaźnieni z nim skandynawscy pracownicy jednej z cieplickich fabryk, którzy w zimowej scenerii Karkonoszy oddawali się swoim narciarskim pasjom przywiezionym z ojczyzny.
Narty powoli stawały się czymś naturalnym w lokalnym zimowym pejzażu, a ich popularność i użyteczność doceniali nie tylko turyści i wędrowcy, ale także ludzie, którzy w górach, również zimą, musieli sprawnie wykonywać swoje obowiązki, np. przedstawiciele służb leśnych i wojska. Pojawiają się też pierwsze relacje, opisy i publikacje oraz artykuły w prasie krajoznawczej i turystycznej.
Narty przestają również być czymś elitarnym i niedostępnym. Są coraz powszechniejsze i zyskują coraz większą popularność. Nie są już traktowane z nieufnością, a karkonoscy górale nie patrzą już podejrzliwie na narciarzy. Sami natomiast, wzorem leśników, żołnierzy i turystów, próbują narciarstwa i stają się jego entuzjastami, doceniając praktyczną wartość dwóch desek.
Przejdź do drugiej części historii narciarstwa w Sudetach.