Ileż razy można kręcić się po tych samych ścieżkach w stołecznym Lesie Kabackim? Gdy człowiek posmakuje biegówek, od razu myśli o jakichś wycieczkach dalszych, w tereny niezbadane (przynajmniej przez niego), w jakąś głuszę, gdzie żywą duszę spotkać trudno, a za to o przygodę łatwo.
Szusowanie po Górach Izerskich już te potrzeby zaspokaja, ale i rozbudza. Bo szlak przetarty, wyratrakowany, a na noc powrót do ciepłego schroniska. A przecież chciałoby się umęczyć jakoś strasznie, zasmakować niepewności, pobać trochę, w naturę się wtopić tak, by poczuć, że się wcale jej panem nie jest, a jedynie marną łupiną na bezkresach śniegu.
I wtedy, w takich chwilach człowiek siada nad starym dobrym atlasem i wodzi palcem. Węszy za jakimś kawałkiem ziemi, gdzie mógłby marzenie wprowadzić w czyn: wybrać się na mały, kilkudniowy spacer na nartach, z sankami, pod namiot, trochę przewietrzyć płuca. Palec więc wodzi po północnych rejonach globu, ale tak, żeby było i blisko, i tanio, i wystarczająco dziko oraz przygodowo.
Nagle olśnienie: Hardangervidda. Co to? Gdzie to? Ano, największy w Europie płaskowyż. 1000-1300 m n.p.m. W Norwegii. Mniej więcej w połowie drogi między Oslo a Bergen. Kawał dzikiego terenu szerokiego na jakieś 150 kilometrów i równie długiego. Placek niewysokich gór okolony fiordami, jeziorami i głębokimi dolinami. Jedyna droga, która przez niego prowadzi otwierana jest w czerwcu i zamykana przed zimą – bo wtedy leży na niej kilka metrów śniegu. Hardangervidda ma dobre notowania wśród polarników. Do swoich wypraw przygotowywał się tu Amundsen, a ponoć także i nasz Marek Kamiński.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Więc na płaskowyż! Cel – okolice Rjukan. Lodowa Mekka wspinaczy. Co roku powstają w głębokim kanionie setki lodospadów. Z całej Europy zjeżdżają tu alpiniści, by wspinać się po liczących dziesiątki metrów lodowych soplach. Właśnie w Rjukan podczas II wojny światowej Niemcy produkowali ciężką wodę, która z kolei była pomocna przy tworzeniu bomby atomowej. Jednak norwescy komandosi, przeszkoleni na Wyspach Brytyjskich, wysadzili tutejszą tamę w powietrze i instalację do produkcji ciężkiej wody zniszczono. Komandosi kryli się właśnie na płaskowyżu Hardangervidda.
Wiemy, że są tam jakieś schroniska, ale nie sprawdzamy nawet, czy otwarte. Jeśli do nich zajrzymy, to tylko z ciekawości. Bierzemy wysłużony namiot, troszkę jedzenia, ciepłych ubrań, ulubione okrawędziowane czeskie śladówki, podklejamy foki, wszystko pakujemy do sanek, a sanki do samochodu. W końcu wyruszamy – ja i moja droga Pani Joanna.