Przebiegł na nartach 150 tys. km. W 1978 r. na Mistrzostwach Świata w Lahti zdobył „brąz” na 30 km i „złoto” na 15 km. Opowiada o swoich sukcesach, trudnościach i wówczas stosowanych metodach treningowych. Przeczytaj wywiad z najbardziej utytułowanym, obok Justyny Kowlaczyk, polskim biegaczem narciarskim.
Wywiad przeprowadzili: Janusz Rodziewicz z Polskiego Radia oraz Michał Rolski z portalu nabiegowkach.pl
Janusz Rodziewicz: Józefie, jak wspominasz Lahti?
Józef Łuszczek: Pamiętam, tak jakby to było wczoraj, był bardzo duży mróz, ale może od początku… Pierwszy bieg był na 30 km, wystartowałem z nr 62. Start był co pół minuty, nie tak jak teraz bieg łączony na 50 km, że to turystyka, idą sobie razem, a dopiero ostatnie 5 km biegną, a kiedyś to trzeba było od początku do końca biec.
Cztery grupy były i w każdej grupie zawodnika losowali, ja jeździłem z Polski sam, więc zawsze byłem w ostatniej grupie. Najmocniejsi byli Rosjanie, pierwszy Sawieljew, drugi Zimiatow, ja byłem trzeci, więc poszedłem pogratulować, mówię „pazdrawiaju”, oni czuli, że nie można z nimi wygrać, ale przez grzeczność pogratulowali.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Za dwa dni był bieg na 15 km, miałem nr 73, startowało nas około 90, długi czas prowadził Rosjanin Bieliajew, drugi był Juha Mieto. Ja biegłem w czwartej grupie i byłem tak cały czas drugi lub trzeci, nie było wtedy chipów, jeden stoper ręczny był, kije się wbijało i plus minus do sekundy liczyli. Na ostatnich 1,5 km mi mówią, że mam szansę nawet to wygrać, więc dostałem szwungu na podbiegu. Dopiero kilka lat temu zobaczyłem na filmie wyciągniętym z archiwum, że biegłem tak, aż mi się nogi gięły, po prostu sprintem i wcale nie zmęczony, mógłbym szybciej, ale brakowało rąk i nóg.
Na mecie była duża tablica, z daleka widziałem kto prowadzi, że Bieliajew, a ja mialem jeszcze pół minuty. Już wiedziałem, że na pewno zdążę, ale biegnąc klasykiem, gdybym się potknął, to byłbym trzeci, bo z drugim – Bieliajewem wygrałem 2,5 sekundy, a z trzecim – Mieto 5 sekund. Patrzę na tablicę – Josef Luszczek Polska na pierwszym miejscu, więc myślę sobie – wygrałem. Dopiero naprawdę uwierzyłem, jak mi medal na szyi zawiesili i zagrali Mazurka. Rosjanie przyszli gratulować, ale tak z głową spuszczoną, bo jeden Polak sam przyjechał i wszystkich wykiwał.
Janusz Rodziewicz: Nie miałeś nikogo do testowania nart, żadnego zaplecza technicznego, w przeciwieństwie do innych zespołów, które przyjeżdżały w dużych składach zawodników, jak ci się udało syrenką wygrać rajd Monte Carlo?
Wtedy na świecie liczyła się Rosja i Skandynawia, my nie mieliśmy łatwo. Trener sam smarował, a ja próbowałem. Na trasie też trudno, bo nie było tak jak teraz małych pętli 2-5 km, ale pętla w Holmenkollen na 50 km to było dwa razy po 25, więc trener jeden nie mógł być w kilku miejscach. Umawiał się z trenerami rosyjskimi, z masażystami, którzy dawali po drodze swoim zawodnikom pić, że też mi będą dawać, ale jak ja z nimi prowadziłem, to się odwracali i udawali, że mnie nie widzą, biegłem więc bez żadnych odżywek.
Podobnie było jak startowałem w Biegu Wazów na 90 km, nic nie dostawałem po drodze. Trener jechał autem, ale co dojechał do punktu, to ja już byłem z przodu, przez 54 km prowadziłem i myślałem że to wygram, ale taka głodówka mnie wzięła, że w końcu byłem około 20 miejsca.
Michał Rolski: Ile par nart miałeś?
Jedną. Najpierw drewniane Polsporty, potem Jarwingi, pod poduszką je trzymałem, żeby nie uszkodzić. Jak do kadry poszedłem, to już dwie pary nart. Na Mistrzostwa Świata to nawet z pięć par Kneissle. Producent Kneissli był takim pierwszym sponsorem, bo narty dostawałem i od razu serwis był.
Michał Rolski: Jak w czasach twoich startów, wyglądał trening przygotowawczy i letni?
Jak nie było śniegu w Polsce, to się jeździło do Murmańska, potem jak były wyniki i był Kneissle, to już do Szwecji, bo tam śnieg był już pod koniec października. Tam wygrywałem ze Skandynawami, którzy też tam trenowali, a potem wracałem do Polski, gdzie po halnym śniegu nie było, więc nie było jak biegać dalej i forma spadała. Cała praca szła na marne.
W lecie to w Zakopanem było gdzie trenować, na nartorolkach się szosą biegało, bo toru nie było żadnego, do Morskiego Oka biegaliśmy, ale trzeba było uważać na autobusy, które tam wtedy jeździły, więc nie raz przyszło w krzaki uciekać albo na kamienie tak, że ciało zbite było.
Michał Rolski: A rower, bieganie, trening siłowy?
Na rowerze mało jeździłem, ale na nogach biegałem sporo. Całe góry obiegłem, na Giewont, na Kasprowy, czasem na jednym treningu wyszło całe pasmo, nawet 80 km. Trening siłowy robiliśmy na sali gimnastycznej, stacje się robiło, a ja dużo gumy ciągnąłem i to mi bardzo ręce wzmocniło.
Michał Rolski: Wiemy, że straciłeś dużo zdrowia, to przez sprzęt lub trening?
Nogi miałem ciągle poodmrażane, paznokcie pozdzierane, ciasne buty, więc haluksy się robiły. Mokre skórzane buty jak zeschły to były tak twarde, że bolały stopy, nawet staw trzeba było wyciąć, jak mi się zapalenie zrobiło.
Michał Rolski: Czy masz żal, że nie zyskałeś wiele mimo swoich sukcesów?
Przebiegłem 150 tys. km, uznano mnie za jednego z najmocniejszych zawodników w historii biegów narciarskich. Za mistrzostwo świata, dwa medale i bycie najlepszym zawodnikiem dostałem 150 dolarów. I to nie do ręki, tylko mi konto założyli, żebym nie uciekł z takim „majątkiem” za granicę. U nas nie było tak, jak w ZSRR, że zawodnicy byli w wojsku i jak kończyli karierę, to wychodzili już ze stopniem, z pensją, emeryturą. U nas było „radź sobie sam”. Rozmawiałem kiedyś z Austriakiem, że ma sponsora – a u nas wtedy takiego słowa nawet nie było – i on mówi, że za to bieganie dostaje pieniądze od sponsora i dom sobie wybuduje.
Janusz Rodziewicz: Po zakończeniu twojej kariery był okres bez sukcesów w polskim narciarstwie biegowym, a potem Liberec, gdzie Justyna Kowalczyk zdobyła 2 złote medale.
Miałem szczęście to komentować i czułem, że będzie złoto. 31 lat na to czekałem, rozmawiałem dzień przed zawodami z Justynką, zdjąłem czapkę i mówię jej, zobacz, włosy już muszę farbować, ile mam jeszcze czekać na medal?
Janusz Rodziewicz: Czy jest nadzieja, że doczekamy się następczyni Justyny Kowalczyk?
Będzie trudno, bo Justyna jest mistrzynią nad mistrzyniami, ale myślę, że w Soczi w sztafecie może medal będzie.
Michał Rolski: Dlaczego mamy taki niski poziom wyczynowego narciarstwa biegowego w Polsce?
Mało tras mamy. W Skandynawii, to w każdej wsi mają więcej tras niż u nas w Zakopanem. My się tu staramy o Mistrzostwa Świata, ale tras nawet nie mamy.
Do tego trenerom płacą grosze, więc oni zamiast się przyłożyć, robią trening i lecą gdzieś dorobić. Musieliby mieć konkretną pensję, żeby się zaangażować, bo trener musi dać całe serce. Jak nie ma sponsora, to kluby padają, młodzież się wykrusza.
Janusz Rodziewicz: Jaka jest różnica, między tym jak ty biegałeś, a tym jak jest teraz?
Niebo a ziemia. Wtedy nie było sprzętu, nie było serwismenów i psychologów. Teraz Justyna rozgrzewa się spokojnie, bo wie, że nasmarują jej serwismeni, specjalni od klasyka i łyżwy, i nie myśli o tym. Ja myślałem, żeby tylko dobrze posmarować, a chociaż nie dużo gorzej niż mieli inni zawodnicy. Teraz jest inny spokój dla psychiki i inne perspektywy.
Janusz Rodziewicz: Byłeś w Libercu, na Pucharze Świata, na Biegu Piastów, więc mimo wszystko narty pozostały w głowie…
Ostatnią olimpiadę komentowałem ze studia w Warszawie, jestem całym sercem z biegami, ale też ze skokami i innymi dyscyplinami, nawet letnimi, no może poza piłką nożną, bo jej nie oglądam.
Michał Rolski: Masz jeszcze kontakt z dawnymi rywalami?
PZN mnie nigdzie nie zaprosi. W 2001 roku w Lahti, gdzie przecież byłem kiedyś królem mistrzostw, dawni koledzy pytali polską delegację „czemu Józefa tu nie ma?”, bo oni jeżdżą, spotykają się.
Janusz Rodziewicz: Czy nigdy nie myślałeś, żeby przekazać swoje umiejętności, doświadczenie, a przede wszystkim charakter i tę zadziorność młodszemu pokoleniu?
Były takie pomysły, ale nie dogadaliśmy się, nie było pieniędzy na trenowanie biegania na nartach. A teraz dla mnie już za późno, 25 lat temu to tak, byłem na bieżąco, teraz już jestem trochę do tyłu, np. nie znam nowoczesnych metod smarowania nart.
Dziękujemy za rozmowę.
P. Józefie Jak ja Panu kibicowałem…!!! SZACUNEK!!!