Najpierw słyszał, że jest za młody. Potem, co roku – mimo coraz lepszych wyników – na próżno szukał swojego nazwiska na liście. Ten sezon miał mu wreszcie zapewnić upragnione miejsce w kadrze w biegach narciarskich. Andrzej Pradziad, góral z Murzasichla, opowiada o początkach swojego biegania, walce z wiatrakami i dlaczego wygrywa łyżwą, mimo że kocha biegać klasykiem.
Łucja Łukaszczyk: Twoja mama na wieść o tym, że chcesz trenować narciarstwo biegowe, ponoć powiedziała: Synu, po co się będziesz tak męczył. Zapytam i ja: chce ci się dalej tak męczyć?
Andrzej Pradziad: Po sezonie mówiłem – koniec. Gdy dowiedziałem się, że nie ma mnie w kadrze, nie mogłem sobie znaleźć kąta. To był cios. Dobrze, że mam studia, które były odskocznią od tego wszystkiego. W tym sezonie najwięcej pracowałem, zrobiłem wszystko, co chciałem. Wyniki były dobre, więc dlaczego miałbym nie być w kadrze… A czy jest sens? Gdy zobaczyłem tak duże poparcie dla mnie na fanpage’u na Facebooku, wiedziałem, że muszę to dalej robić.
W tym sezonie zmieniłeś klub, masz też sponsora.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Tak. Jestem w klubie UKS Regle Kościelisko, mam nowego, świetnego trenera Jerzego Leśnika. Od tego roku sponsoruje mnie SystemEco – to firma mojego brata. Wyjazdy, obozy, zawody, sprzęt finansuje klub. Ale trzeba sobie kupić jeszcze ubrania, buty do biegania, bo to się zużywa. Bez tej pomocy byłoby ciężko.
Brat wspiera cię finansowo, a jak reszta rodziny odnosi się do Twojego zacięcia?
Mam fajną rodzinę. Tata to największy kibic na świecie. Bardzo się cieszy i chce, żebym dalej to robił. Mama, jak to litościwa mama, mówi: „Andrzej, po co się będziesz męczył, ja bym nie biegała na Twoim miejscu. Skończ studia, znajdź pracę, to nie ma sensu”. A każdy z braci podziwia i pomaga jak może.
Zdziwiłam się, gdy usłyszałam, że w Murzasichlu biega aż troje Pradziadów. (Oprócz Andrzeja biegi narciarskie trenowały jego dwie siostry. Starsza, Ania zrezygnowała ze startów, młodsza Justyna dostała się po tym sezonie do kadry z listy rezerwowej). Skąd w ogóle pomysł na narty biegowe?
W podstawówce był klub sportowy. Dobrze biegałem latem, wygrywałem w zawodach i nauczycielka wzięła mnie w zimie na biegówki. Spodobało się mi. Jeździliśmy na Cyrhlę, gdzie sami zakładaliśmy sobie tory do klasyka i biegaliśmy. Pamiętam swój pierwszy start. Z wywrotką, bo jeszcze nie umiałem stać na biegówkach. Byłem piąty, wygrał syn nauczycielki. Powiedziałem: „Za tydzień muszę z tobą wygrać. Jak nie, koniec z nartami.” I od następnego tygodnia przez całą zimę wygrywałem, a on był drugi. Później były szkoły sportowe w Zakopanem. W gimnazjum była taka ogólnorozwojowa zabawa. W liceum zaczęła się poważna praca, żeby wejść do kadry. Gdy miałem 17 lat, w I klasie liceum na mistrzostwach Polski seniorów byłem dwa razy 8. Jako junior B wygrałem z juniorami A. Byłem wtedy najlepszym juniorem, ale nie dostałem powołania do kadry. Mówili, że jestem za młody. Rok później mistrzostwa mi nie poszły, za to zawodnik młodszy ode mnie – który zresztą cały czas jest w kadrze i który przegrywa ze mną po 3 minuty – w tej kadrze już mógł być.
Co daje obecność w kadrze?
Przede wszystkim lepsze warunki, lepszy sprzęt, opiekę fizjoterapeuty, obozy. Dlaczego to takie ważne? Zacząłem przygotowania do sezonu 30 maja w Zakopanem. Będę tu cały miesiąc, a kadra jedzie do Spały na 2 tygodnie. My musimy biegać w Murzasichlu, w Zębie, na Wierch Porońcu pomiędzy samochodami, bo nie ma pieniędzy, żeby wyjechać. Mamy fajnie zaplanowany cały sezon przygotowawczy, ale 50-60% pracy będzie wykonana tu, na miejscu. Gdyby były środki, moglibyśmy jeszcze pojechać gdzieś na śnieg, nie tylko raz do Livigno. Im więcej wyjazdów i różnorodnych tras, tym łatwiej o dobre przepracowanie tego czasu.
W jednym z komentarzy pod tekstem o tym, że z drugą największą liczbą punktów w rankingu PZN nie dostałeś się do kadry, ktoś zapytał, czemu nie możesz sam wystartować w pucharze świata?
Samymi wynikami w Pucharach Polski zrobiłem drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Nie wliczono do tego rankingu Młodzieżowych Mistrzostw Polski, z których wróciłem ze złotem i srebrem. Ale żeby zrobić kwalifikacje do pucharu świata, muszę stratować w pucharach kontynentalnych, a na to trzeba mieć pieniądze. Kadra może sobie pojechać do Planicy na dobrze obstawione zawody i tam zrobić FIS punkty. Ale Pradziad z trenerem Leśnikiem już nie pojadą. Koledzy mówili, że gdybym wtedy pojechał do Planicy, to bym zrobił bardzo dobre FIS punkty, może nawet na puchar świata. Ale szansy nie było, musieliśmy startować w Tomaszowie Lubelskim.
Które trasy w Polsce najbardziej lubisz?
Chciałbym powiedzieć, że Zakopane, ale… nie ma tras. Trasy na Kotelnicy Białczańskiej w Białce Tatrzańskiej z tymi zakosami przypominają mi trasy na lodowcu w Ramsau. Wisła też jest dobra, ale nie ma śnieżenia. Najlepszym ośrodkiem są Jakuszyce. Tam śnieg jest pewny.
Nie myślałeś o tym, żeby wystartować w Biegu Piastów na głównym dystansie?
Chciałem w tym roku, ale tydzień po Biegu Piastów były Mistrzostwa Polski Seniorów. Gdybym przebiegł 50 km, ciężko byłoby coś zrobić na mistrzostwach. Wolałem nie ryzykować. Na pewno chcę kiedyś wystartować, może w przyszłym roku. Jest też Letni Bieg Piastów…
Na właśnie. Biegasz też bez nart. Nie czułeś pokusy, by rzucić biegówki i przestawić się na biegi górskie?
Myślałem o tym, ale gdzieś w głowie i w sercu siedzą te biegi narciarskie. Mam wspaniałego trenera, dobrze się nam razem pracuje. Porozmawialiśmy poważnie przed sezonem i zdecydowaliśmy, że nadal będziemy to robić. Biegi górskie traktuję treningowo. Przyjdzie jeszcze na nie czas. Gdy patrzę na amatorów, którzy mają 30-40 lat i biegają po górach, myślę: najpierw biegi narciarskie, później biegi górskie.
Wspomniałeś, że końcem maja rozpocząłeś przygotowania do sezonu. Jak trenujesz w lecie?
Przede wszystkim na nartorolkach, bo trzeba ćwiczyć technikę. Biegam pod górę po okolicznych miejscowościach. Maj to był luźny okres, gdy można było pochodzić na basen, zregenerować się, uzupełnić siły. Teraz trzeba przejść na ukierunkowaną i specjalną pracę, czyli nartorolki, imitacja, siłownia, dużo biegania na nogach, biegi górskie i cross. We wrześniu do nartorolek dokładamy oponę.
Nie jest niebezpiecznie na drodze jeśli chodzi o samochody?
Biegam sam, a w samochodzie za mną jedzie trener, więc jest łatwiej. Kierowcy uważają, a miejscowi objeżdżają mnie szerokim łukiem.
Wiem, że trener zajmuje się smarowaniem nart. Masz pretensje, gdy nie trafi?
O tak! (śmiech) Jest dobrze, choć niekiedy mogłoby być lepiej. Narty do łyżwy mamy naprawdę niesamowite. Może sam sprzęt nie jest tak dobry jak ten, który ma kadra, ale nie odstawaliśmy w startach łyżwą. W klasyku było trudniej. Nie mamy pięciu testerów, żeby wybrać najlepszy wariant. Trener smaruje, ja idę testować. Nie jest łatwo idealnie trafić, zwłaszcza gdy warunki się zmieniają, a start indywidualny rozciągnięty jest w czasie. Trener naprawdę się stara. Ja o 22 przed zawodami już śpię, a on do 2 w nocy smaruje.
Czy to znaczy, że bardziej lubisz łyżwę niż styl klasyczny?
W lecie uwielbiam męczyć się klasykiem na nartorolkach. W zimie też lubię biegać tym stylem, ale to łyżwą wygrywam. Na Pucharze Polski w biegach klasykiem byłem drugi. Brakowało nam trochę szczęścia, żeby trafić dokładnie ze smarowaniem. Przy startach łyżwą nie ma tego problemu. A nartorolek – nie trzeba smarować.
Gdy nie biegasz, nie trenujesz, co robisz?
Studiuję na AWF w Katowicach. Czytam. I tyle, bo sezon kończy się w marcu i od razu studia. Chciałbym w tym roku obronić licencjat.
O czym piszesz?
O mojej siostrze. Tytuł pracy to Charakterystyka rocznego cyklu przygotowawczego najlepszej juniorki A w biegach narciarskich, Justyny Pradziad. Piszę we wstępie, że mam nadzieję, iż zostanie kiedyś doceniona, bo wykonała pracę na poziomie dobrego faceta.
Zdjęcia: Piotr Manowiecki, archiwum Andrzeja Pradziada