Trasy biegowe nie są dla saneczek i buciorów – napisała Justyna Kowalczyk. Wszyscy narciarze biegowi jednogłośnie przyklasnęli, wyzywając pieszych od ciemniaków, ignorantów, złośliwców itd. Ale czy ktoś z was zastanowił się, dlaczego te buciory i saneczki pojawiają się na trasach i co można zrobić, by ich tam nie było? I aby na pewno tylko w Polsce mamy z nimi problem?
Trzy lata temu zalewała mnie krew, gdy widziałam rozdeptaną trasę biegową na Równi Krupowej w Zakopanem albo dzieciaki radośnie zjeżdżające na jabłuszkach na samym środku wyczynowej trasy pod Wielką Krokwią. Dlaczego celowo niszczą? Dlaczego są tak głupi i nie widzą, że to trasa? Dlaczego nie pójdą sobie gdzie indziej? Złość nie jest jednak dobrym doradcą. Zaczęłam więc podczas naszych spotkań z organizatorami tras za granicą pytać o to, czy mają (a właściwie mieli, bo wszędzie trasy były w idealnym stanie) problem z pieszymi niszczącymi trasy. Tak, mamy z tym kłopot, ale tylko gdy jest słaba zima – tłumaczył Adam Andreas z Bodenmais w Lesie Bawarskim. Mówił to o świetnie przygotowanych trasach w pobliskim ośrodku Bretterschachten. Była bardzo słaba zima, a trasy nietknięte stopą ludzką. Ale nie chodzi o zwykłych spacerowiczów. Ostatnio bardzo popularne stały się rakiety śnieżne i gdy w terenie jest mało śniegu, po prostu chodzą po trasach biegowych – doprecyzował. Gorzej w słoweńskiej Kranjskiej Gorze i Planicy. Piesi to duży kłopot. Stawiamy znaki zakazu, ale nic nie pomaga. Strażnicy Triglavskiego Parku Narodowego mogą wystawić mandat, jeśli ktoś chodzi po trasie – opowiadała Nina Peternel. Jak wysoki jest mandat? Właściwie to na razie były tylko pouczenia – odpowiedziała moja rozmówczyni. Dlaczego zatem piesi pojawiają się na trasach?
Niewiedza przede wszystkim
Ludzie idą z sankami albo na butach i nikt z nich się nie zastanowi, że raz niszczy czyjąś pracę, dwa niszczy tor dla kogoś, kto jeździ na nartach. Czy to już jakaś totalna bezmyślność czy robienie specjalnie komuś na złość? – takie głosy często pojawiają się w Facebookowej dyskusji. My wiemy, jak wygląda trasa biegowa. Że te dwa równoległe wgłębienia to tor do klasyka, a to wyratrakowane szerokie miejsce jest dla biegających łyżwą. Ale przeciętny przybysz z nizin, który być może pierwszy raz jest w zimie w górach (a trzeci raz widzi śnieg) i który biegówki kojarzy tylko z Justyną Kowalczyk, ale już nie przyglądał się za bardzo w telewizji, jak wyglądają trasy, nie ma o tym pojęcia. Jak ze smogiem. Niby już wszyscy o nim wiemy, ale wciąż w codziennym życiu go nie widzimy.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Od kilku miesięcy mieszkam blisko Równi Krupowej w Zakopanem i kilka razy dziennie obserwuję zachowania pieszych w okolicach trasy biegowej i, niestety, na trasie. Co ciekawe, jeśli idą trasą, nigdy torami do klasyka. Można to wytłumaczyć tym, że widzą, że jest to coś dziwnego i po tym raczej się nie chodzi. Ale już miejsce dla łyżwy na pierwszy rzut oka nie różni się za bardzo od przysypanych śniegiem alejek dla pieszych. (Odsyłam do artykułu z ciekawą analizą zachowań pieszych i tego, jak na podstawie tego wytyczać trasę.) Druga sprawa to brak jednoznacznego, czytelnego dla wszystkich podziału. Nawet ja, doświadczona narciarka biegowa, nie zawsze wiem, czy w tym miejscu to już trasa czy jeszcze ścieżka dla pieszych. Postanowiłam niedawno dojść na nartach backcountry do Drogi pod Reglami istniejącym od lat pieszym skrótem, zalecanym przez tatrzańskie przewodniki. Okazało się, że szeroka przecinka nagle wchodzi w trasę biegową i właściwie niczym się od niej nie różni. I znów nie byłam pewna, czy odnoga, w którą skręcam, to jeszcze szlak dla pieszych czy już trasa biegowa. Zrozumiałam wtedy, skąd na tych pięknych trasach pod Wielką Krokwią tylu beztroskich ludzi w buciorach. A że mikroskopijna tabliczka z napisanym maczkiem regulaminem korzystania z tras, który zabrania wejścia bez nart znajduje się przy trasie tylko w jednym miejscu (zupełnie gdzie indziej), biedaki nie mają nawet jak się dowiedzieć, że nie powinno ich tu być. To samo dzieje się na trasach biegowych, zakładanych w zimie na całorocznych szlakach turystycznych. Jeśli ktoś chodził tamtędy wiosną, latem, jesienią a nawet bezśnieżną zimą, nie dziwmy się jego oburzeniu, że nagle jakiś narciarz chce go przegonić.
Po drugie wygoda
Zapytacie, a co z trasami w szczerych polach, na których po zimie nie ma szlaków, tylko falujące trawy do kolan? Dlaczego w lecie nikt tam nie chodzi, a zimą po trasie owszem? Trafnie wyjaśnił to Elias Walser, ówczesny szef Biura Informacji Turystycznej w austriackim Ramsau am Dachstein, który to ośrodek biegówkowy uchodzi za jeden z najlepszych w Europie: Mamy duży problem z pieszymi na trasach. Informujemy, są znaki, ale wyobraź sobie, że mieszkasz w hotelu, przed którym biegnie trasa. Żeby dojść do głównej ulicy, musisz albo sporo obejść drogą dojazdową, albo znacznie szybciej przejść trasą biegową. Ludzie z reguły wybierają krótszą drogę. Dlatego staramy się tak poprowadzić ścieżki dla pieszych, by była to najkrótsza droga z hotelu, lepsza niż spacer wijącą się po polach trasą biegową. Trochę to pomogło, ale nie jest to perfekcyjne rozwiązanie. Nie tylko piesi są wygodni. Iluż z nas, narciarzy biegowych, chce podjechać jak najbliżej trasy biegowej, a najlepiej zaparkować tuż przy wejściu…? Ilu z nas narzeka pod nosem na organizację, gdy przyjdzie im stać w długiej kolejce po odbiór numerku startowego? Albo gdy zamiast 15 km wycieczki robi trzy razy dłuższą, bo gdzieś trasa nie była odpowiednio oznaczona?
Zrozumieć pieszego
Jako narciarze biegowi ciężko mamy z pieszymi. Ale piesi wcale nie mają łatwiej. Samochody parkują im na chodnikach. Wprowadza się ich do przejść podziemnych, by nie spowalniali ruchu. Chodniki odśnieża się na końcu, gdy asfalt na drogach będzie czarnusieńki czarny. Wreszcie prawie w ogóle nikt nie pomyśli, że oni też w zimie chcieliby po prostu mieć gdzie pospacerować. No, chyba że jest to Olympiaregion Seefeld w Tyrolu. Piesi depczący trasy? Absolutnie nie mamy z tym problemu – bez cienia zastanowienia odpowiada Martin Tauber, który przygotowuje trasy w tym austriackim regionie. Mamy w zimie wiele szlaków dla pieszych. W każdym pensjonacie można dostać specjalną mapę: z jednej strony trasy dla pieszych, z drugiej dla narciarzy biegowych – precyzuje Martin. Dokładne jest to 142 km przygotowywanych specjalnie dla pieszych tras, a dodatkowo z myślą o biegaczach bez nart ratrakowana jest trasa o długości 70 km. Ale nie liczby są tu najważniejsze. Kościelisko – skąd Justyna Kowalczyk zamieściła zdjęcie saneczek i buciorów – potrafi być świetnym ośrodkiem biegówkowym z 15 km tras. O ileż lepszym byłoby ośrodkiem, gdyby choć skuterem wytyczyć spacerową ścieżkę dla pieszych, która wiodłaby pod górkę saneczkową. Niestety, tak jak w wielu górskich miejscowościach w Polsce, brak planowania przestrzennego doprowadził do zabudowania lub zagrodzenia miejsc, gdzie pieszy mógłby sobie pochodzić czy swobodnie dojść np. do wspomnianej już Drogi pod Reglami, nie musząc najpierw przez 30 minut szukać przesmyku między płotami. W efekcie zostaje mu albo brodzenie w kopnym śniegu co najmniej do połowy łydki albo spacer wąskim chodnikiem wzdłuż zatłoczonej ulicy. Albo… wejście na kusząco ubitą ścieżkę pośrodku polany, z dala od spalin i samochodowego hałasu, w dodatku z pięknymi widokami. Większość pieszych, tak jak my, zwyczajnie szuka normalnych warunków do rekreacji.
Zimowa oferta dla pieszych rozwiązaniem problemu?
Można w każdym newralgicznym punkcie postawić czytelny znak o tym, że jest to trasa biegowa dla narciarzy. Można trasy ogrodzić siatką, jak robią to na zawodach albo na co dzień w białoruskim Mińsku. Można krzyczeć i gonić saneczki i buciory, psując sobie wzajemnie radość z zimy. Ale można też zainspirować się przykładem Seefeld. Gdyby tak gminy, stowarzyszenia lub inne jednostki, które odpowiadają za ofertę turystyczną, pomyślały o najprostszej formie rekreacji, jaką jest spacer? Gdyby przygotowały ścieżki dla tych, którzy z racji wieku czy stanu zdrowia chcą tylko pochodzić i o tych, którzy akurat mają dzieci w wieku saneczkowym. Jak napisała w swoim komentarzu pewna pani: Nie może być przecież tak, że narciarz ma np. w Jakuszycach 50 km tras, a matka ma wozić dziecko na sankach po parkingu. Piszę to jako narciarka i matka „usankowionego” dziecka jednocześnie. Nie przez przypadek jedna z większych atrakcji w niemieckim ośrodku zjazdowym Grosse Arber to dwa tory saneczkowe, a w Białce Tatrzańskiej uruchomiono tej zimy specjalny stok do jazdy tylko na sankach. Nie wystarczy jednak wytyczyć, trzeba jeszcze odpowiednio poinformować i oznakować. O ile coraz łatwiej jest znaleźć opisy czy mapki tras biegowych, o tyle o tych najbliższych ścieżkach dla pieszych, do których nie trzeba dojeżdżać pół godziny – cisza. Chyba że jednak ich po prostu nie ma. Jeśli nikt tego nie spartaczy, a mimo to wszystko zawiedzie, uwierzę, że polscy piesi są jednak „złośliwym ciemnogrodem”.
Na koniec ostatnia refleksja. Zanim w tej całej biegówkowej dyskusji na portalach społecznościowych wylejemy wiadro pomyj na bezmyślnych pieszych, pomyślmy o jednym. Każdy z nas codziennie jest – a przynajmniej bywa – pieszym. Może z wyjątkiem wyczynowych sportowców, którzy po prostu nie mają na to czasu.
Autor wszystkich zdjęć w tekście: Piotr Manowiecki / Biegówki pod Tatrami