Nie tylko nad Wisłą biegaczka narciarska rozkochała w sobie pół narodu. Kristina Šmigun, obok Andrusa Veerpalu, to dla Estonii najświeższy symbol zimowego triumfu.
Jednak na świecie schematy przyczynowo-skutkowe lubią się powtarzać. Ileż to razy wojny wybuchały z podobnych powodów. Jak często futbolowe rezultaty kojarzone są z innymi sprzed lat. Jak wiele podobnych czynników wpływa na losy tak różnych od siebie ludzi. Analizując rozwój popularności Kristiny Šmigun nie da się nie zauważyć podobieństwa do znanej nam doskonale „justynomanii”. Owszem, inne to czasy, inne tej popularności powody, ale stopień powszechnej fascynacji obiema paniami był/jest raczej do siebie podobny. Za najlepszy tego dowód uznałem narodowe plebiscyty na sportowca roku. Nieprzerwanie od pięciu lat na naszym podwórku statuetkę zgarnia Kowalczyk. Šmigun podobnego wyczynu dokonała o trzy razy więcej! To drugi wynik w historii tamtejszego konkursu, który rozstrzygany jest od 1955 roku. Wyższym poszczycić mogła się tylko cyklistka Erika Salumäe. Można kłócić się, że urodzona w lutym ’77 roku biegaczka nie dokonała tego osiem razy pod rząd (najwięcej trzykrotnie). Można też zbagatelizować konkurs mówiąc, że nagrodę dostaje zarówno mężczyzna, jak i kobieta. Można, tylko po co? Fakty są jasne: Kristina Šmigun to chodząca ikona estońskiego sportu.
Co w rodzinie, to nie zginie
Czym mógłby zajmować się człowiek urodzony w jednej z szesnastu stolic światowego biegania na nartach? Drugie co do wielkości estońskie miasto Tartu uwodzi przecież nie tylko wysokiej klasy uniwersytetem, ale też jednym z największych maratonów narciarskich globu. Młoda Kristina od najmłodszych lat „dotykała” zimowego świata. Z chęcią obserwowała zmagania starszych kolegów po fachu. Te jednak miały miejsce jedynie raz do roku. Częściej, bo prawie codziennie, mijała się z nartami w domu. O dwóch deskach, bieganiu, sporcie i treningu mówiło się przy śniadaniu, obiedzie, kolacji. Po latach także u kuzynostwa (Aivar Rehemaa również jest biegaczem). Ścieżka jej dalszego rozwoju była więc niejako z góry ustawiona.
Źródło tego śniegowego osaczenia jest dość banalne. Pewien znakomity reprezentant Związku Radzieckiego zwany Anatolim któregoś dnia poznał piękność o imieniu Rutt. Nie dziwi fakt, że człowiek skupiony wyłącznie na wygrywaniu okazję do podrywu mógł mieć tylko i wyłącznie na treningu, obozie lub zawodach. Wybranka, podobnie jak on, czynnie uprawiała narciarstwo biegowe. Para swą znajomość rozwinęła, a gdy wysłała list do bociana (lub, według różnych wersji, odwiedziła pole kapusty) okazało się, że los przekazał im właśnie Kristinę. Dwa lata później postarali się też o Katrin. Biegówki, jak wynika z tej ułożonej naprędce legendy, były wręcz synonimem domu państwa Šmigunów. Rozpoczynający w 1982 roku swą trenerską karierę ojciec postawił sobie za cel wyszkolić córki na przyszłe mistrzynie olimpijskie. Marzenie wykorzystania świetnych genów po raz pierwszy ziścić miało się w 1994 roku, kiedy to Šmigun Senior zakwalifikował starszą córkę na Igrzyska w Lillehammer. I tu właściwie historia dopiero nabiera tempa…
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Wszystko w swoim czasie
Nikt o zdrowych zmysłach nie pomyślałby nawet, że niespełna siedemnastoletnia Kristina będzie znaczyć w Norwegii coś więcej, niż tylko czarno-niebiesko-białe tło. Flaga nadbałtyckiego kraju, choć piękna, przy trasach biegowych w Lillehammer nie załopotała ani razu. Utalentowana Estonka pojechała po prostu zobaczyć dużą imprezę. Wcześniej okazję ku temu miała tylko (!) na juniorskim czempionacie globu w austriackim Breitenwangu. Wywalczyła tam 10. miejsce na dystansie 15 km „łyżwą”. I to by było na tyle.
Do Pucharu Świata po raz pierwszy zgłoszona została sezon później. Jeszcze przed Nowym Rokiem pojechała po pierwsze punkty do szwedzkiej Kiruny. Co ciekawe, z nawiązką wykonała plan minimum sięgając po 25. lokatę w wyścigu na 5 kilometrów „klasykiem”. Tak zaczął się pierwszy poważny sezon, w którym nie tylko wyszła z cienia ojca – wielkie możliwości udokumentowała dwoma juniorskimi medalami z Gaellivare. Zarówno w łyżwie, jak i w klasyku sięgnęła po cenne srebro. Znakomitą zimę można było kończyć, ale na jej koniec przytrafił się jeszcze wakat w reprezentacji na seniorskie mistrzostwa świata. To był lot po kolejną naukę, do kanadyjskiego Thunder Bay, gdzie przez chwilę zapachniało wiosenną sensacją. Choć (jeszcze) obyło się bez medalu, piąty czas biegu na 5 km wprawił w zachwyt cały stadion kibiców. Słusznie zrobili ci, którzy „złotowłosą rakietę” wówczas zapamiętali.
Kolejny sezon – oprócz coraz śmielszych poczynań w cyklu PŚ – przyniósł następne srebra juniorskich mistrzostw globu. Najwyższą lokatę wśród seniorów zajęła we włoskim Brussonie. W biegu na 10 km dzielnie utrzymywała tempo ówczesnych mistrzyń i o zaledwie cztery sekundy przegrała szansę na podium. Tamtą okazję Estonka powetowała sobie sezon później. Kristina nareszcie była zwycięska. Jeszcze przed sezonem triumfowała w „kontynentalce” w fińskim Kittilae. Później, mimo różnych rezultatów w wyższej klasie rozgrywkowej, reprezentująca Oti Sportclub biegaczka przełamała srebrną passę juniorskich czempionatów. Po czterech wicemistrzostwach nadszedł czas na złoto, a właściwie na dwa. Wtedy plotki stały się faktem – rośnie nam nowa gwiazda.
Sezon olimpijski skwitować można w zasadzie liczbą 46. Taka właśnie, po biegu na 30 kilometrów w Nagano, pojawiła się obok jej nazwiska. Ze stratą ponad 12 minut do zwyciężczyni czym prędzej zniknęła do swojej szatni. Była złość i łzy, bo nie tak miało to wyglądać. Na pocieszenie zostały jej biegi rangi FIS. Dwa z nich udało jej się wygrać.
Przełom
Kojarzone z lodowcem Dachstein Ramsau działało na narciarzy klasycznych jak magnes. Doskonale znane im z treningów miejsca nagle miały stać się areną walki o najważniejsze tytuły. Tato Anatoli wyciągnął wnioski z nieudanego sezonu olimpijskiego i wdrożył dla córki nowy plan przygotowań. Plan na tamte czasy idealny.
Tylko pierwszy start w miejskim sprincie w Milanie wypadł inaczej, niż wyobrażała sobie ekipa znad Zatoki Fińskiej. 22. pozycja była jednak ciszą przed sportową burzą. Od tego momentu, aż do końca zimy, Šmigun nie wypadła poza czołową dziesiątkę żeńskiej stawki. W Garmisch-Partenkirchen, tuż po świętach Bożego Narodzenia, spełniła swoje marzenie. Stanęła na drugim stopniu podium Pucharu Świata w sprincie. Z pudłem witała się jeszcze w rodzimej Otepaeae (3), czeskim Novym Mescie (pierwszy triumf – 10 km „klasykiem”), a także po kończących sezon zawodach na wzgórzu Holmenkollen. Sama ta wyliczanka brzmi już świetnie. Jestem jednak winien jeszcze „drobny” do niej dodatek: Mistrzostwa Świata w Ramsau. W biegu na 15 kilometrów techniką łyżwową sensacyjnie uległa tylko Stefanii Belmondo. Kraj dosłownie oszalał. Finisz rywalizacji pokazywano w tamtejszej telewizji prawie tak często, jak znany nam doskonale skok Wojciecha Fortuny. Gdy Kristina po kilku dniach sięgnęła jeszcze po brąz na „trzydziestkę” fali ekstazy nie dało się już powstrzymać. To był jej czas. To był jej rok. Dwudziestodwulatka zakończyła go na 4. miejscu w klasyfikacji generalnej. A rok po tym sukcesie jeszcze się poprawiła. Na przełomie millenium uległa w „generalce” tylko fenomenalnej Bente Skari, a dzięki czterem triumfom na poszczególnych etapach stała się prawdziwą gwiazdą biegów.
Sukcesy przyszły później
Po nieco gorszym dla Kristiny okresie nikt nie spodziewał się, że zawodniczka jest w stanie ponownie wspiąć się na wyżyny umiejętności. Uważano, że bycie tłem dla Skari, sporadyczne zwycięstwa (przez całą karierę uzbierała ich 16) i tułanie się gdzieś w szerokiej czołówce to wszystko, co Estonii dać może pracowita biegaczka. Nie udały jej się ani mistrzostwa w Lahti, ani Igrzyska Olimpijskie, w których, zdaniem wielu, miała odgrywać pierwszoplanową rolę. Ale Šmigun się nie poddała. Pamiętne dla Polski Val di Fiemme ważne jest także dla narciarskiej Estonii. Przynajmniej być powinno – bo cztery medale jednego reprezentanta to ~chyba~ już wiele.
Bliźniacze biegi na 15 i 10 kilometrów techniką klasyczną padły łupem Skari. Chociaż do zwycięstwa i walki o najwyższe cele przymierzano wówczas inne rywalki, srebra padły łupem właśnie mieszkanki Tartu. Estonii wcale nie było mało, co pewnie pomyślała w głębi duszy nowa-stara jej bohaterka. Dwa dni po drugim biegu nie miała sobie równych w skiathlonie. Drogę od złota juniorów (1997) do światowego „topu” narciarka przebiegła w sześć lat. Po brązie na najdłuższym żeńskim dystansie w kraju zapanowała euforia, ale będąca na fali sportsmenka znów najważniejszą walkę przegrała ze Skari. Kryształowa Kula, podobnie jak trzy lata wcześniej, pofrunęła do Oslo. I znów nastał kryzys. Jak przystało na ikonę biegów, nie oznaczał on całkowitej rozsypki. Oznaczał wypadnięcie poza „generalkowe” podium. Na zawsze.
Kto nie chciałby wypadać z niego tak, jak wypadła Kristina Šmigun… Turyn, a dokładniej Pragelato, stały się miejscem dla estońskich biegów kultowym. Po mizernym początku sezonu, zupełnie znienacka, niewysoka blondynka zawojowała olimpijskie trasy. Już w pierwszym starcie sięgnęła po marzenia, zdobywając złoty medal za bieg łączony na 15 km. Cztery dni sportowej ekstazy przedłużyły się o kolejne kilka miesięcy, gdy w pięknym stylu Kristina nie dała rywalkom nadziei także na „dychę” klasykiem. Wraz z Andrusem Veerpalu, który również zdobył złoto, stali się tym, czym dla Polski przez lata byli Małysz z Justyną Kowalczyk. Trzy złota za biegi były jedynymi medalami, po które na tej imprezie sięgnęli reprezentanci nadbałtyckiego kraju.
WIDEO: WIELKI TRIUMF ŠMIGUN W TURYNIE!
Trochę rodziny i wielki powrót
Gdy po nieudanym sezonie 2006/07 narciarka przeszła na sportową emeryturę, całkowicie zmieniła otoczenie, na które przez lata była poniekąd skazana. Zimne i nieprzyjazne środowisko śniegowe zamieniła na palmy, słońce i amerykański „chill-out”. Floryda była dla niej miejscem sportowego katharsis, w czasie którego… wyszła za mąż. Menedżer sportowy Kristian-Thor Vähi zapewnił Anatolemu Šmigunowi trzecie pokolenie zawodników. Po ukończeniu studiów na Florida Atlantic University na świat przyszła Victoria-Kris. Jeśli cała rodzina biega i dla niej ścieżka rozwoju jest już pewnie z góry ułożona przez los.
Wiosną 2009 roku rola matki okazała się dla bohaterki Estonii byt rutynowa. Stęskniona za medalami, rywalizacją i nartami Kristina postanowiła ustanowić dla siebie ultimatum. Jak podaje serwis NBC Olympics, dwukrotna mistrzyni olimpijska albo miała uzyskać na sprawdzianie wyniki max. o 20 sekund słabsze od jej różnych „życiówek”, albo na zawsze pożegna się z marzeniem o powrocie do sportu. Po pół roku treningu i zrealizowaniu założeń zdecydowała o zaatakowaniu raz jeszcze olimpijskiego podium. Start w Vancouver był jej piątym tego typu wyjazdem w karierze. Po zaledwie jednym podium w PŚ niewielu wierzyło, że obrona tytułów z Włoch jest w jej zasięgu. Choć, będąc dokładnym, nie pomylili się, młoda matka i tak sprawiła miłą niespodziankę. W pojedynku z Charlotte Kallą na 10 km techniką dowolną przegrała o niecałe 7 sekund. Niezwykle szczęśliwa Šmigun dokończyła sezon i na zawsze odstawiła swoje deski do domowej piwnicy.
Wraca pytanie: Czy uczciwe było wygrywanie?
Uważnych czytelników może zdziwić fakt wybuchu wielkiej formy zawodniczki na turyńskich igrzyskach olimpijskich. Mnie też. Nie robiłbym z tego jednak wielkiego szumu, gdyby nie fakt, że przed zawodami w Soczi światło dzienne ujrzały podejrzenia o stosowanie dopingu. Jak podawała w lutym 2014 roku PAP, według rosyjskich mediów w przebadanych ponownie próbach dopingowych wykryto niedozwolony preparat, o czym oficjalnie zawiadomiono zawodniczkę, Estoński Komitet Olimpijski i Estoński Związek Narciarski.
Sama podejrzana odcięła się od oczerniających ją spekulacji i kategorycznie zaprzeczyła, jakoby kiedykolwiek sięgała po nieczyste zagrywki. – Przez całą swoją sportową karierę kierowałam się zasadami uczciwej rywalizacji sportowej – oświadczyła uczestniczka krajowej edycji Tańca Na Lodzie, dla której oskarżenia okazały się bardzo szokujące. Już w 2001 roku podejrzewano ją o podobne praktyki, jednak próbka B zakończyła tamtejsze dywagacje. Czy podobnym rezultatem zakończy się też i druga sprawa? To pokaże czas.
Niewątpliwie kłopoty z agencją WADA rozmazują poniekąd obraz idealnej zawodniczki. Dwukrotna mistrzyni olimpijska i wielokrotna medalistka innych ważnych imprez mimo wszystko pozostaje dla Estonii jedną z najważniejszych postaci sportowych w historii. Czy córka dorówna matce? O tym w nabiegowkach.pl przeczytacie za jakieś 25 lat.