Ostatnie zimy przekonują nas, że bez sztucznego śnieżenia trasa biegowa praktycznie nie ma prawa istnieć. Jednak same armatki śnieżne już nie wystarczą. Bez snowfarmingu, czyli przechowywania śniegu od zimy do zimy, co roku będziemy wyczekująco sprawdzać prognozy pogody i przeklinać pod nosem globalne ocieplenie.Tymczasem w Skandynawii, we włoskim Livigno czy austriackim Ramsau już od listopada biegają na nartach.
W Ramsau program snowfarmingu realizowany jest dopiero od dwóch lat. Ale pomył magazynowania śniegu i przechowywania go przez lato nie jest niczym nowym. Już w 2011 r. w estońskim Jolumae pokazywano nam wielką górę śniegu, która – pieczołowicie zabezpieczona – miała przetrwać do kolejnej zimy, by stanowić świetną warstwą bazową na cały sezon. Śnieg przechowują też w szwajcarskim Davos i oczywiście w Skandynawii. Można pomarzyć, by w niedalekiej przyszłości snowfarming zawitał także do Polski. I nawet wydawało się, że i u nas coś drgnęło, gdy przy trasach biegowych pod Wielką Krokwią w Zakopanem armatki zaczęły usypywać wielką pryzmę śniegu. Okazało się jednak, że to nie dla narciarzy. Z góry naturalnych klejnotów – jak w Austrii nazywa się śnieg – zrobiono potężny śnieżno-lodowy zamek.
Kołderka z trocin
Wydaje się, że nie ma nic prostszego: wybrać miejsce, usypać górę śniegu, przykryć wszystko warstwą trocin i kory drzewnej, które są świetnymi izolatorami, a na koniec całość zabezpieczyć plastikową płachtą. Jeśli wszystko zrobimy dobrze, do następnej zimy utrzymamy 85-90 proc. śniegu. Jeśli w zimie popełni się błąd przy ratrakowaniu tras, następnego dnia można go naprawić. Przy snowfarmingu proces uczenia się zajmuje znacznie dłużej. Każdą pomyłkę uświadamiasz sobie dopiero w lecie, gdy jest za późno, by cokolwiek zmienić i trzeba czekać do kolejnej zimy. W najgorszym razie traci się nawet cały śnieg – opowiada Elias Walser, dyrektor Biura Informacji Turystycznej Ramsau am Dachstein. O sukcesie, jak zawsze, decydują detale. Po pierwsze miejsce, w którym śnieg będzie magazynowany, nie może być w zbyt wilgotnym terenie. Dobrze też odizolować je od podłoża. Istotny jest termin produkowania śniegu przez armatki (śnieg z armatek jest znacznie bardziej odporny na niekorzystne warunki pogodowe niż naturalny). Nie robi się tego na początku zimy, gdy w powietrzu jest jeszcze duża wilgotność. Najlepiej poczekać do stycznia lub lutego i wybrać mroźną, bezwietrzną pogodę, gdy powietrze jest suche. W Ramsau na wyprodukowanie 5 tys. kubików śniegu wystarczą trzy noce i dwie armatki. W grudniu uzyskanie tej samej ilości zajęłoby dwa tygodnie. Paradoksalnie dla magazynowanego śniegu najgroźniejsze wcale nie są wysokie temperatury, a deszcz i… zwierzęta. Jeśli np. pies wbiegnie na górkę ze śniegiem i zrobi pazurami dziury w plastikowej płachcie ochronnej, każde silne opady deszczu spowodują, że woda przedostanie się do środka i wytopi w śniegu lej. Z powodu złej jakości płachty w innym austriackim ośrodku biegowym stracili niemal cały przechowywany zapas śniegu.
2 km trasy do raju
5 tysięcy m3, czyli 500 ciężarówek śniegu w zeszłym roku wystarczyło w Ramsau na przygotowanie pętli do narciarstwa biegowego o długości 800 m, szerokości 4 m i grubości 40 cm. Z reguły taka ilość śniegu pozwala zrobić 1,5 km trasy (śnieg na drugie tyle zostaje w zapasie), ale w tym roku wyjątkowe ulewy stopiły to, co już 1 listopada zostało rozłożone. Ramsau wyciągnęło wnioski: od tego roku zmagazynowany śnieg ma pozwolić na przygotowanie 2 km trasy, która w dodatku będzie dwa razy szersza – tak, by bez problemu mogli się na niej mijać zawodnicy biegnący łyżwą. Na całej długości położona zostanie metrowa warstwa śniegu, której nie zagrozi już ani deszcz, ani wiatr fenowy, ani wysokie temperatury.
Jak ważny jest śnieg w zapasie, wszyscy sceptycy mogli przekonać się w Ramsau podczas ostatniego Pucharu Świata w Kombinacji Norweskiej tuż przed samym Bożym Narodzeniem. Bez owej ośmiusetmetrowej pętli zawody w ogóle by się nie odbyły, bo aura w Ramsau była wiosenna i bardziej przypomniała późny kwiecień, niż schyłek roku. Nie sposób nie pomyśleć o obrazkach, których pełne są polskie media przy okazji podobnych problemów w kraju przed ważnymi zawodami, by wspomnieć choćby o skądinąd szlachetnym pospolitym ruszeniu, gdy wolontariusze z poświęceniem noszą łopatami naturalny śnieg na trasy z miejsc, gdzie ten się ostał. Zmagazynowany śnieg przydaje się też w ciągu sezonu, chociażby na uzupełnienie tych fragmentów na trasie, z których wiatr wywiewa śnieg lub szczególnie narażonych na działanie promieni słonecznych. Zasada jest jedna: co roku trzeba wykorzystać cały śnieg, który leżakował przez lato. Po dwóch, trzech latach procesy zachodzące w strukturze śniegu przekształcą go w lodowiec. A z lodu trasy zrobić się nie da.
Sprawdź ofertę popularnego sklepu z nartami biegowymi biegowkowy.pl.
Po co ta zabawa?
Korzyści ze snowfarmingu są ogromne przy stosunkowo niewielkich kosztach. Najważniejsza to gwarancja śniegu, równie istotna dla zawodników, co i amatorów. Ci pierwsi muszą być pewni, że w listopadzie, nawet jeśli pola będą zielone, będą mogli w Ramsau trenować na nartach. A później tysiące fanów na portalach społecznościowych ogląda zachwycające zdjęcia i zazdrości im narciarskiej radości. Dawniej, gdy nie było śniegu, ludzie chodzili na spacery, biegali. Dziś nasi goście są bardziej wymagający. Gdy planują wyjazd na biegówki, chcą mieć pewność, że będą mieli gdzie na nich biegać. Stąd armatki śnieżne, ratraki i cała koncepcja snowfarmingu – wyjaśnia Elias Walser. A zadowoleni turyści to – co tu dużo pisać – finansowe korzyści dla całej społeczności. Nie zapominajmy też o profitach płynących z wizerunku medialnego. O tym jak skuteczna to reklama niech świadczy fakt, że nasze biegówkowe odkrywanie Austrii zaczęliśmy właśnie od Ramsau, a po każdej wizycie chcemy tam wracać.
Do tej pory wejście przed sezonem na trasy było bezpłatne. Od przyszłego roku amatorzy za możliwość biegania na dwukilometrowej pętli będą musieli zapłacić. Nawet jeśli nie pokryje to kosztów snowfarmingu, szef Informacji Turystycznej zapewnia, że nie to jest najważniejsze. W Ramsau mają osobny budżet na magazynowanie śniegu, który nie jest zasilany przez obowiązkowe opłaty za korzystanie z tras biegowych. Dobrze, ale ile kosztuje ta zabawa? Wyprodukowanie i przechowanie 5 tys. m3 śniegu, który starcza na półtorakilometrową trasę to coroczny wydatek 10 tys. euro. Jest to koszt wody, energii i pracy ludzkiej. Do tego dochodzi zakup warstwy izolującej śnieg, ale to inwestycja jednorazowa, na lata – wylicza Elias Walser. Dużo? Niekoniecznie. Do Ramsau każdej zimy na biegówki przyjeżdża 30-40 tys. osób, które zostają tu co najmniej na jedną noc. Nie zapominajmy też o narciarskich biegaczach, którzy mieszkają w innych miejscowościach, a na trasy w Ramsau przyjeżdżają tylko pobiegać. Ich nie uwzględniają statystyki, a euro zostaje.
Snowfarming to przyszłość narciarstwa biegowego. A gdyby w ten sposób przygotowywać stoki zjazdowe? O ile na trasach biegowych snowfarming sprawdza się doskonale, nie sądzę, by ktokolwiek w ten sposób był w stanie przygotowywać trasy zjazdowe – nasz rozmówca kręci głową. Tym razem chodzi o pieniądze. Na trasę zjazdową potrzeba o wiele więcej śniegu, bo 4 m szerokości nie wystarczą. Sporym wyzwaniem byłoby też sam transport przechowanego śniegu na stromy stok. Trasy biegowe pod tym względem są idealne: położone na równinie lub niewielkich wzniesieniach nie stanowią przeszkody dla ciężarówek dowożących śnieg. Nie przez przypadek jednak przynajmniej na lodowcach stosuje się namiastkę snowfarmingu: na lato śnieg przy trasach zjazdowych zbierany jest ratrakami i przykrywany ogromnymi plastikowymi płachtami.
Śnieg czysty jak łza
Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto wziąć wzór ze snowfarmingu w tej niewielkiej miejscowości. Do produkcji i przechowywania śniegu nie używa się tam żadnych środków chemicznych. Woda pobierana przez armatki musi być najwyższej jakości: nadaje się do picia i smakuje wybornie. W lecie na wszystkich polach, po których poprowadzone są trasy, pasą się krowy, owce i konie. Niedaleko znajdują się stawy z mnóstwem ryb. Dodanie jakichkolwiek środków chemicznych do procesu produkcji śniegu spowodowałoby automatyczne wyginięcie ryb. Stąd częste kontrole jakości wody. Dopóki rolnicy są zadowoleni i ryby żwawo pływają w stawach, rząd austriacki też jest zadowolony. Armatki mogą pójść w ruch. A śnieg na przygotowanej trasie to z kolei największa radość narciarza biegowego. Kto wie, może gdyby do śnieżenia zamkniętej od lat trasy zjazdowej na Gubałówce używano wody czystej jak łza, a nie – jak głosi plotka – brudnej i śmierdzącej, wszyscy i na naszym podtatrzańskim podwórku byliby zadowoleni. Kłopot tylko w tym, że przy stoku nie ma stawu z pstrągami.
Artykuł stanowi zmieniony przedruk z nr 69 „SKI Magzynu”
Zdjęcia: Piotr Manowiecki/Biegówki pod Tatrami oraz TVB. Ramsau